Kiedy w końcu powiedziałam: Dość! – Jak stanęłam po stronie mojego syna przeciwko jego teściom
– Znowu to samo, Michał? – głos pani Zofii, teściowej mojego syna, przeszył ciszę jak nóż. Siedzieliśmy wszyscy przy stole w ich mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, a ja czułam, jak serce bije mi coraz szybciej. Michał spuścił wzrok, bawiąc się widelcem. – Przecież mówiłam ci, żebyś nie kupował tej pracy magisterskiej przez internet! – dodała z pogardą.
Patrzyłam na niego i widziałam chłopca, którym był kiedyś – wrażliwego, ambitnego, zawsze gotowego pomóc. Teraz siedział skulony, jakby każda uwaga była ciosem. Jego żona, Ania, milczała. Też była pod wpływem swoich rodziców. Od lat obserwowałam, jak Zofia i jej mąż, pan Jerzy, podważają każdy wybór Michała: pracę, sposób wychowania dzieci, nawet to, co gotuje na obiad.
– Michał, nie przesadzaj – wtrącił Jerzy. – Jakbyś miał trochę więcej ambicji, to byś już dawno awansował. Ale nie, lepiej siedzieć na tym swoim stanowisku i narzekać.
Czułam, jak narasta we mnie gniew. Ile można słuchać takich słów? Ile razy można patrzeć na upokorzenie własnego dziecka? Przez lata próbowałam nie wtrącać się w ich sprawy. Mówiłam sobie: „To ich życie, muszą sami sobie radzić”. Ale widziałam, jak Michał gaśnie. Jak coraz rzadziej się uśmiecha. Jak przestaje wierzyć w siebie.
Po obiedzie podeszłam do niego w kuchni.
– Synku, dlaczego im na to pozwalasz? – zapytałam cicho.
Wzruszył ramionami.
– Mamo, nie chcę robić awantur. Ania i tak ma dość stresu w pracy. Poza tym… oni zawsze tacy byli.
Poczułam łzy pod powiekami. Czy naprawdę tak musi być? Czy naprawdę musimy pozwalać innym nas niszczyć?
Wieczorem wróciłam do domu i długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: „A jeśli się wtrącę? A jeśli pogorszę sprawę? Może powinnam milczeć?” Ale następnego dnia zadzwonił Michał.
– Mamo… mogę przyjechać z dziećmi na weekend?
W jego głosie słyszałam zmęczenie i rezygnację.
– Oczywiście! – odpowiedziałam bez wahania.
Kiedy przyjechał z wnukami, zobaczyłam, że jest jeszcze bardziej przygaszony niż zwykle. Dzieci bawiły się w salonie, a my usiedliśmy w kuchni.
– Mamo… oni powiedzieli Ani, że jestem nieudacznikiem. Przy niej. Przy dzieciach. – Michał mówił cicho, jakby bał się własnych słów.
Coś we mnie pękło.
– To koniec – powiedziałam stanowczo. – Nie pozwolę im dłużej cię niszczyć.
Michał spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Ale co chcesz zrobić?
– Porozmawiam z nimi. Powiem im wszystko prosto w oczy.
Następnego dnia zadzwoniłam do Zofii i Jerzego. Zaprosiłam ich do siebie na kawę. Przyszli punktualnie, jak zawsze eleganccy i chłodni.
– O co chodzi? – zapytała Zofia z lekkim uśmiechem.
– Chodzi o Michała – zaczęłam drżącym głosem. – Od lat patrzę, jak go krytykujecie i podważacie każdy jego wybór. To musi się skończyć.
Jerzy prychnął.
– Przesadzasz. Chcemy tylko dla niego dobrze.
– Naprawdę? Bo ja widzę tylko to, że przez was stracił pewność siebie. Że boi się cokolwiek powiedzieć przy własnych dzieciach!
Zofia spojrzała na mnie lodowatym wzrokiem.
– Może gdyby był bardziej zaradny…
Nie wytrzymałam.
– Dość! Nie pozwolę wam dłużej go ranić! Jeśli jeszcze raz usłyszę takie słowa pod jego adresem, zerwę z wami kontakt i nie zobaczycie wnuków!
Zapadła cisza. Przez chwilę myślałam, że zaraz wybuchnie awantura. Ale Zofia tylko zacisnęła usta i wyszła bez słowa. Jerzy spojrzał na mnie z pogardą i poszedł za nią.
Przez kolejne dni czułam ulgę i strach jednocześnie. Michał dziękował mi przez telefon, ale Ania przestała się odzywać. Wnuki pytały, dlaczego nie chodzimy już do dziadków Zosi i Jurka.
W święta spotkaliśmy się tylko we troje: ja, Michał i dzieci. Było spokojniej, ale czułam ciężar tej decyzji. Czy zrobiłam dobrze? Czy miałam prawo rozbijać rodzinę?
Kilka tygodni później Ania zadzwoniła do mnie po raz pierwszy od naszej rozmowy.
– Mamo… przepraszam za wszystko. Rodzice są obrażeni, ale… Michał jest spokojniejszy. Może to była dobra decyzja?
Nie wiem. Do dziś nie wiem.
Czasem patrzę na zdjęcia z dawnych rodzinnych spotkań i zastanawiam się: czy warto było ryzykować wszystko dla prawdy? Czy lepiej było milczeć i pozwolić na dalsze rany?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy odwaga zawsze jest tego warta?