Kiedy teściowa dyktuje święta: Dlaczego odmówiłam smażenia karpia

– Lena, nie zapomnij, że w tym roku karp musi być idealny – usłyszałam głos Aliny już od progu, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć płaszcz. W jej oczach błyszczała ta znajoma mieszanka niecierpliwości i wyższości. – W zeszłym roku… no cóż, wszyscy pamiętamy, jak to się skończyło.

Zamknęłam oczy na chwilę, próbując nie wybuchnąć. Przypalony karp z zeszłego roku wracał do mnie w koszmarach – nie tylko przez smak, ale przez spojrzenia rodziny, pełne rozczarowania i cichego osądu. Ale wtedy byłam sama w kuchni, dzieci płakały, a mąż, Tomek, siedział z telefonem w salonie. Nikt nie pomógł. A teraz Alina chce stać nade mną jak nad uczennicą?

– Mamo, może w tym roku ktoś inny przygotuje karpia? – zaproponowałam cicho, zdejmując buty.

– Lena, przecież to twoja rola. Jesteś żoną mojego syna. Tradycja to tradycja. Ja ci pomogę, żeby nie było powtórki – odpowiedziała stanowczo.

Wiedziałam, że nie chodzi tylko o rybę. Chodziło o władzę. O to, kto rządzi przy tym stole. O to, czyja wersja świąt jest ważniejsza. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść i nie wracać aż do Nowego Roku.

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam z Tomkiem przy kuchennym stole.

– Tomek, ja nie chcę tego robić. Nie chcę znowu być kozłem ofiarnym. Twoja mama traktuje mnie jak dziecko. Może powiedz jej coś? – poprosiłam.

Tomek wzruszył ramionami.

– Wiesz jaka jest mama. Lepiej się nie kłócić przed świętami. Zrób tego karpia i będzie spokój.

Poczułam narastającą złość i bezsilność. Czy naprawdę mam być zawsze tą, która się poddaje? Czy moje uczucia nic nie znaczą?

Następnego dnia Alina przyszła wcześniej niż zwykle. Przyniosła własne przyprawy i fartuch.

– Dzisiaj razem przygotujemy karpia – oznajmiła z uśmiechem, który bardziej przypominał grymas.

Patrzyłam na nią przez chwilę, czując jak narasta we mnie bunt.

– Nie będę smażyć karpia – powiedziałam nagle, sama zaskoczona własną odwagą.

Alina spojrzała na mnie jakby nie rozumiała słów.

– Co ty mówisz?

– Nie będę smażyć karpia. Nie chcę. Nie umiem i nie chcę się uczyć pod presją. Jeśli ktoś inny chce – proszę bardzo. Ja zrobię pierogi albo sałatkę jarzynową.

W kuchni zapadła cisza tak gęsta, że słyszałam tykanie zegara na ścianie.

– Lena, nie możesz tak po prostu odmówić! – głos Aliny był coraz wyższy. – To tradycja! Co powie rodzina?

– Powiedzą, że wreszcie ktoś miał odwagę powiedzieć „dość” – odpowiedziałam cicho.

Alina wyszła trzaskając drzwiami. Dzieci wybiegły z pokoju przestraszone hałasem.

Wieczorem zadzwoniła do Tomka.

– Twoja żona niszczy rodzinne święta! Jak ona mogła mi to zrobić? – słyszałam jej głos przez telefon.

Tomek spojrzał na mnie bezradnie.

– Lena… może jednak…

– Nie! – przerwałam mu stanowczo. – Jeśli teraz się ugnę, już zawsze będę musiała robić wszystko tak, jak chce twoja mama. Chcę mieć swoje święta. Chcę być sobą.

Następnego dnia atmosfera była napięta jak struna. Alina przyszła z miną męczennicy i zaczęła sama przygotowywać karpia. Ja lepiłam pierogi z córką i synem. W kuchni panowała cisza przerywana tylko odgłosami gotowania.

Wigilijny wieczór był inny niż zwykle. Przy stole czuć było chłód i napięcie. Alina podawała karpia z miną triumfatorki, ale nikt nie komentował smaku ani wyglądu potrawy. Dzieci były szczęśliwe, bo mogły pomagać przy pierogach i czuły się ważne.

Po kolacji Alina wyszła bez słowa. Tomek siedział zamyślony.

– Może przesadziłam? – zapytałam go cicho.

– Nie wiem… Ale pierwszy raz widziałem cię tak pewną siebie – odpowiedział po chwili.

Przez kolejne dni atmosfera była napięta, ale powoli zaczynało się coś zmieniać. Dzieci pytały, czy za rok też będą mogły lepić pierogi. Tomek zaczął częściej pomagać w kuchni. Alina przez kilka tygodni była obrażona, ale w końcu zadzwoniła z pytaniem o przepis na moje pierogi.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba powiedzieć „nie”, nawet jeśli oznacza to burzę w rodzinie. Bo czy święta naprawdę mają polegać na spełnianiu cudzych oczekiwań? A może chodzi o to, by każdy mógł poczuć się ważny i kochany – na swój własny sposób?