Kiedy przyjaciółka przekracza granice – historia zdrady i przebaczenia
– Swojego nie masz, to na mojego się rzucasz? – krzyknęłam, czując jak głos łamie mi się ze złości i rozpaczy. Stałam w progu własnego mieszkania, patrząc na Martę, moją najlepszą przyjaciółkę od podstawówki, która jeszcze przed chwilą śmiała się z moim mężem w kuchni. W powietrzu wisiała cisza gęsta jak śmietana, a ja czułam, jak świat wali mi się na głowę.
To miało być zwykłe sobotnie popołudnie. Wróciłam wcześniej z pracy, bo szefowa pozwoliła mi wyjść po tym, jak klientka wylała na mnie kawę podczas awantury o zwrot za buty. Marzyłam tylko o gorącej herbacie i serialu pod kocem. Zamiast tego usłyszałam śmiech dobiegający z kuchni. Zdziwiło mnie to – przecież Bartek miał być w delegacji, a Marta obiecała, że wpadnie dopiero wieczorem.
Weszłam cicho do mieszkania. Kuchenne drzwi były uchylone. Zobaczyłam ich razem – ona w mojej bluzie, on z ręką na jej ramieniu. Śmiali się z czegoś, czego nie rozumiałam. Wtedy Bartek zauważył mnie pierwszy. Odsunął się gwałtownie od Marty, a ona zbladła jak ściana.
– To nie tak jak myślisz… – zaczęła Marta, ale nie pozwoliłam jej dokończyć.
– Właśnie tak myślę! – wrzasnęłam. – Wynoś się stąd! Już nigdy więcej nie przekroczysz mojego progu!
Marta wybiegła z mieszkania, nie patrząc mi w oczy. Bartek próbował coś tłumaczyć, ale nie słuchałam. Zamknęłam się w łazience i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez.
Następne dni były jak koszmar na jawie. Mama dzwoniła codziennie, pytając czy wszystko w porządku. Odpowiadałam automatycznie: „Tak, mamo, wszystko dobrze”. Nie miałam siły tłumaczyć jej, że jej ukochany zięć i moja przyjaciółka wbili mi nóż w plecy.
Bartek spał na kanapie. Próbował rozmawiać:
– Zosiu, to był tylko jeden raz… Byłem pijany… To nic nie znaczyło…
Nie chciałam tego słuchać. Każde jego słowo bolało bardziej niż poprzednie. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku, ale koleżanki widziały moje czerwone oczy i coraz częściej pytały czy coś się stało.
Najgorsze były wieczory. Siadałam sama przy stole w kuchni i patrzyłam na dwa kubki – jeden mój, drugi Bartka. Przypominały mi o tym, co straciłam. O tym, że już nigdy nie zaufam nikomu tak jak kiedyś.
Po tygodniu zadzwoniła Marta. Nie odebrałam. Przysłała SMS:
„Zosiu, przepraszam. Nie wiem co się stało. Proszę, spotkajmy się.”
Chciałam napisać jej najgorsze rzeczy, ale nie miałam siły nawet na to. Przez kolejne dni unikałam wszystkich – nawet własnej siostry, która przyjechała do mnie z Torunia tylko po to, żeby mnie przytulić.
W końcu Bartek spakował walizkę i wyszedł. Nie zatrzymałam go. Czułam ulgę i pustkę jednocześnie.
Mama przyszła do mnie wieczorem z rosołem i swoim ulubionym ciastem drożdżowym.
– Córeczko… – zaczęła cicho – Wiem, że ci ciężko. Ale musisz żyć dalej. Nie pozwól im odebrać sobie wszystkiego.
Płakałyśmy razem przy stole jak dwie małe dziewczynki.
Po miesiącu dostałam list polecony – pozew rozwodowy. Bartek nie miał odwagi powiedzieć mi tego w twarz. Marta wyprowadziła się do innego miasta – podobno do Wrocławia, gdzie znalazła nową pracę. Słyszałam plotki od wspólnych znajomych, że jest sama i nie radzi sobie najlepiej.
Zaczęłam powoli układać sobie życie od nowa. Zapisałam się na jogę, zaczęłam wychodzić na spacery po parku z psem sąsiadki. Poznałam kilka nowych osób – jedną z nich był Michał z pracy, który zaprosił mnie na kawę.
– Wiesz… życie czasem daje nam kopniaka po to, żebyśmy mogli zacząć od nowa – powiedział podczas naszego pierwszego spotkania.
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od miesięcy.
Czasem jeszcze budzę się w nocy z uczuciem żalu i gniewu. Ale coraz częściej myślę o przyszłości bez lęku. Czy można wybaczyć taką zdradę? Czy warto próbować odbudować siebie po upadku? Może właśnie wtedy poznajemy swoją prawdziwą siłę?
A Wy? Czy potrafilibyście wybaczyć przyjaciółce taką zdradę? Jak odbudować swoje życie po czymś takim?