Kiedy poprosiłam teściową o pomoc: Piątkowy wieczór, który rozdarł naszą rodzinę
– Nie mogę, Aniu. Mam swoje sprawy – głos pani Marty zabrzmiał chłodno, niemal obco. Stałam w przedpokoju, trzymając w ręku kurtki dzieci, gotowa wyjść na długo wyczekiwane spotkanie z przyjaciółką. W oczach miałam nadzieję, w sercu niepokój. – Mamo, to tylko dwie godziny – Piotr próbował jeszcze raz, ale jego głos był cichy, jakby już wiedział, że to nie ma sensu.
Pani Marta spojrzała na niego z wyrzutem. – Piotrze, nie jestem niańką. Całe życie poświęciłam wam, a teraz chcę mieć trochę spokoju. – Jej słowa uderzyły mnie mocniej niż się spodziewałam. Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć płaczem, ale powstrzymałam się. Dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Mamo, proszę… – zaczęłam, ale przerwała mi gestem dłoni. – Aniu, nie rozumiesz? Ja też mam prawo do swojego życia. – Odwróciła się na pięcie i zamknęła drzwi do swojego pokoju.
Cisza w mieszkaniu była gęsta jak mgła. Piotr stał nieruchomo, zaciskając pięści. – Zawsze tak jest – wyszeptał. – Nigdy nie możemy na nią liczyć.
Zebrałam dzieci i wróciliśmy do naszego mieszkania na drugim piętrze. Po drodze czułam, jak narasta we mnie gniew i rozczarowanie. Przecież nie prosiłam o wiele – tylko dwie godziny wolności, oddechu od codzienności. Zamiast tego dostałam kolejną lekcję samotności.
Wieczorem Piotr siedział przy stole, wpatrzony w ścianę. – Wiesz, ona zawsze była taka – powiedział nagle. – Ojciec odszedł przez nią. Wszystko musiało być po jej myśli.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Nigdy wcześniej nie mówił o swoim ojcu w ten sposób. – Myślisz, że ona nas nie kocha? – zapytałam cicho.
Piotr wzruszył ramionami. – Może kocha… po swojemu. Ale nigdy nie potrafiła okazać tego inaczej niż przez kontrolę i wymagania.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta. Dzieci pytały, dlaczego babcia nie chce ich odwiedzać. Ja unikałam spotkań z panią Martą, a Piotr coraz częściej wracał późno z pracy.
W niedzielę postanowiłam porozmawiać z teściową jeszcze raz. Zapukałam do jej drzwi z sercem bijącym jak szalone.
– Aniu? Co się stało? – zapytała chłodno.
– Chciałam porozmawiać… O nas. O tym, co się wydarzyło w piątek.
Westchnęła ciężko i zaprosiła mnie do środka. W salonie panował porządek aż do przesady; wszystko miało swoje miejsce, jakby bałagan mógł rozbić jej świat na kawałki.
– Pani Marto… ja naprawdę potrzebowałam wtedy pomocy. Czasem czuję się bardzo samotna…
Spojrzała na mnie uważnie, a w jej oczach zobaczyłam cień smutku. – Aniu, ja też byłam kiedyś sama z dzieckiem. Nikt mi nie pomagał. Musiałam być silna.
– Ale czy to znaczy, że my też musimy być sami? – zapytałam cicho.
Pani Marta spuściła wzrok. – Może nie umiem inaczej…
Wyszłam stamtąd z poczuciem pustki i jeszcze większego żalu. Próbowałam zrozumieć jej motywacje, ale wciąż bolało mnie to odrzucenie.
Wieczorem Piotr wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł obok mnie na kanapie i objął ramieniem.
– Przepraszam za wszystko – powiedział cicho. – Za to, że nie potrafię postawić się matce. Za to, że zostawiam cię samą z problemami.
Poczułam łzy pod powiekami. – Piotrze… ja nie chcę być twoim wrogiem ani jej wrogiem. Chcę tylko mieć rodzinę, na którą mogę liczyć.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, każde pogrążone we własnych myślach.
Następnego dnia dzieci przyniosły mi laurkę: „Mamo, jesteś naszą bohaterką”. Uśmiechnęłam się przez łzy i poczułam, że mimo wszystko mam dla kogo walczyć.
Od tamtej pory nasze relacje z panią Martą stały się jeszcze bardziej zdystansowane. Czasem mijamy się na klatce schodowej i wymieniamy uprzejme uśmiechy, ale już nigdy nie poprosiłam jej o pomoc.
Zaczęłam szukać wsparcia gdzie indziej: u sąsiadki Kasi, u koleżanki z pracy Magdy. Zrozumiałam, że rodzina to nie zawsze ci, którzy są najbliżej krwi.
Często zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy warto walczyć o więzi za wszelką cenę? A może czasem trzeba pozwolić im odejść i budować własne szczęście od nowa?
Czy wy też kiedyś poczuliście się samotni wśród najbliższych? Jak sobie z tym poradziliście?