„Kiedy mój mąż stracił pracę, teściowa odmówiła pomocy. Teraz to my musimy ratować ją – choć ledwo wiążemy koniec z końcem”
– Nie mam pieniędzy, Wiktoria. Nie mogę wam pomóc – usłyszałam wtedy od teściowej, patrząc na nią przez łzy. Był listopad, szaro, zimno i beznadziejnie. Mój mąż, Tomek, właśnie stracił pracę w fabryce, a ja pracowałam na pół etatu w bibliotece. Nasza córka, Zosia, miała wtedy osiem lat i nie rozumiała jeszcze, dlaczego w domu jest coraz mniej jedzenia, a ja płaczę w łazience.
Teściowa mieszkała wtedy sama w swoim dużym mieszkaniu na Mokotowie. Zawsze powtarzała, że „każdy musi sobie radzić sam”. Gdy poprosiliśmy ją o pożyczkę na czynsz, spojrzała na nas chłodno i powiedziała: – Ja nie mam z czego wam dawać. Sami musicie się ogarnąć. To był cios. Tomek milczał przez całą drogę do domu, a ja czułam, jak coś we mnie pęka.
Minęły lata. Tomek znalazł pracę jako kierowca autobusu miejskiego, ja dostałam etat w szkole. Nie było luksusów, ale dawaliśmy radę. Zosia dorastała, zaczęła chodzić do liceum. O teściowej rozmawialiśmy rzadko – kontakt ograniczał się do świątecznych telefonów i krótkich wizyt.
Wszystko zmieniło się tej zimy. Zadzwoniła do nas sąsiadka teściowej: – Pani Halina od kilku dni nie wychodzi z domu. Dzwonię, bo martwię się o nią. Pojechaliśmy natychmiast. Zastaliśmy ją leżącą na kanapie, blada, z trudem oddychającą. Pogotowie zabrało ją do szpitala.
Diagnoza była brutalna: niewydolność serca, cukrzyca, początki demencji. Lekarze powiedzieli wprost: – Potrzebuje stałej opieki i kosztownego leczenia.
Patrzyłam na Tomka, który siedział przy łóżku matki i ściskał jej rękę. Widziałam w jego oczach strach i bezradność. – Co teraz? – spytał cicho.
Zaczęliśmy szukać pieniędzy na leki i rehabilitację. Nasze oszczędności topniały w oczach. Zosia musiała zrezygnować z korepetycji z angielskiego, ja zaczęłam dorabiać korektą tekstów po nocach. Tomek brał nadgodziny, wracał do domu wykończony.
W międzyczasie pojawiły się stare żale. Pewnej nocy nie wytrzymałam:
– Tomek, pamiętasz, jak twoja mama odmówiła nam pomocy? Teraz my mamy się poświęcać?
– Wiem – odpowiedział cicho. – Ale to moja matka…
Czułam się rozdarta. Z jednej strony współczułam jej – była samotna, chora, bezradna. Z drugiej – nie mogłam zapomnieć tamtej rozmowy sprzed lat, jej obojętności wobec naszego cierpienia.
Zosia patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami:
– Mamo, czy babcia będzie mieszkać z nami?
– Nie wiem, kochanie – odpowiedziałam drżącym głosem.
Wkrótce okazało się, że mieszkanie teściowej wymaga generalnego remontu – grzyb na ścianach, przeciekający dach. Nie mieliśmy pieniędzy nawet na podstawowe naprawy.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja mama:
– Wiktoria, nie możesz brać wszystkiego na siebie! Przecież ona nigdy wam nie pomogła!
– Ale co mam zrobić? Zostawić ją samą?
Czułam się jak w potrzasku. Każda decyzja była zła: jeśli pomożemy – zabraknie nam na życie; jeśli nie – Tomek nigdy sobie tego nie wybaczy.
W szpitalu teściowa była coraz słabsza. Czasem poznawała Tomka i Zosię, czasem patrzyła na nas jak na obcych.
Któregoś dnia poprosiła mnie o rozmowę:
– Wiktoria… Przepraszam cię za tamto… Ja się bałam… Bałam się zostać bez niczego…
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Łzy napłynęły mi do oczu.
Po powrocie do domu długo rozmawialiśmy z Tomkiem:
– Może spróbujemy sprzedać jej mieszkanie? Może znajdziemy dom opieki?
– Ale kto zapłaci za dom opieki? Nawet jeśli sprzedamy mieszkanie, to wystarczy na rok…
Zosia przysłuchiwała się naszej rozmowie:
– Mamo… A jeśli kiedyś ja będę musiała się tobą opiekować?
Zatkało mnie. Czy chcę być dla niej takim wzorem?
Dziś siedzę przy łóżku teściowej i trzymam ją za rękę. Wiem już, że nie da się cofnąć czasu ani naprawić wszystkiego pieniędzmi czy poświęceniem. Ale czy można wybaczyć komuś tylko dlatego, że jest rodziną? Czy miłość naprawdę wszystko wytrzyma?
Czasem zastanawiam się: czy gdyby role się odwróciły, ja postąpiłabym inaczej? Czy potrafiłabym wyciągnąć rękę do kogoś, kto kiedyś mnie zawiódł? Co wy byście zrobili na moim miejscu?