Imię, które przekreśliło mój świat: Historia Natalii z Radomia

— Nie! — krzyknęła moja matka, kiedy babcia po raz kolejny próbowała wcisnąć mi na głowę różową opaskę z napisem „Alicja”. — Powiedziałam już, że nie będzie żadnej Alicji! Moja córka będzie Natalią, niech pani to wreszcie zrozumie!

Leżałam wtedy w szpitalnym łóżeczku, mając zaledwie kilka godzin. Nie pamiętam tej sceny, ale przez całe życie słyszałam o niej tyle razy, że czuję, jakby była moim pierwszym wspomnieniem. Babcia twierdziła, że imię niesie los. Matka — że imię to tylko imię. Ale dla mnie od początku było czymś więcej: symbolem walki, której nigdy nie chciałam.

Dorastałam w Radomiu, w bloku z wielkiej płyty na osiedlu Gołębiów. Babcia mieszkała piętro niżej i codziennie rano czekała na mnie pod windą, gotowa do kolejnej rundy rodzinnych przepychanek.

— Natalia? — powtarzała z pogardą. — To nie jest imię dla porządnej dziewczyny. Alicja to była dama. Natalia…? To brzmi jak tancerka z nocnego klubu!

Mama zaciskała usta i udawała, że nie słyszy. Ale ja słyszałam wszystko. Słyszałam też szepty sąsiadek na klatce:

— Zobacz, ta mała Natalia…
— A czemu nie Alicja? Przecież babcia taka porządna kobieta…

W szkole byłam zawsze „tą inną”. Dziewczynki miały imiona po babciach: Jadwiga, Zofia, Maria. Ja byłam Natalia. W podstawówce nauczycielka polskiego raz powiedziała:

— Twoje imię brzmi jakbyś miała być kimś wyjątkowym. Ale pamiętaj, wyjątkowość zobowiązuje.

Nie wiedziałam wtedy, co to znaczy, ale czułam ciężar tych słów przez całe dzieciństwo. Mama pracowała w szpitalu jako pielęgniarka na oddziale dziecięcym. Ojca nie znałam — odszedł zanim się urodziłam. Babcia powtarzała:

— Widzisz? Gdybyś była Alicją, ojciec by cię nie zostawił.

Nie wierzyłam jej, ale te słowa wrastały we mnie jak cierń.

Kiedy miałam trzynaście lat, mama zachorowała na depresję. Przestała wychodzić z łóżka, a ja musiałam przejąć domowe obowiązki. Babcia przychodziła codziennie i komentowała:

— To przez to imię! Przeklęte! Wszystko przez twoją matkę i jej upór!

Pewnego dnia nie wytrzymałam.

— Babciu, przestań! To nie imię jest winne! Może gdybyś była dla nas milsza, mama by nie chorowała!

Babcia spoliczkowała mnie wtedy pierwszy i ostatni raz w życiu. Przez tydzień nie rozmawiałyśmy.

W gimnazjum zaczęłam się buntować. Malowałam włosy na czarno, nosiłam glany i słuchałam punk rocka. Mama patrzyła na mnie ze smutkiem:

— Natalia… proszę cię…

Ale ja już nie chciałam być grzeczną dziewczynką z Radomia. Chciałam być kimś innym niż wszyscy.

W liceum poznałam Kacpra — chłopaka z klasy matematyczno-fizycznej, który pisał wiersze i miał własny zespół rockowy. Zakochałam się w nim bez pamięci. Mama była przerażona:

— On cię skrzywdzi! Wszyscy faceci są tacy sami!

Babcia tylko prychała:

— Widzisz? Gdybyś była Alicją…

Nie słuchałam ich. Z Kacprem uciekaliśmy na wagary nad zalew Borki, piliśmy tanie wino i marzyliśmy o wspólnej przyszłości w Warszawie.

Wszystko zmieniło się w ostatniej klasie liceum. Mama trafiła do szpitala psychiatrycznego po próbie samobójczej. Babcia obwiniała mnie:

— To przez twoje wybryki! Przez to imię! Przez ciebie!

Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Kacper coraz rzadziej się odzywał. Pewnego dnia zobaczyłam go na mieście z inną dziewczyną — blondynką o imieniu… Alicja.

Zawalił mi się świat. Przez kilka tygodni nie wychodziłam z domu. Babcia przynosiła mi jedzenie i rzucała pod drzwi:

— Jedz! Nie umrzesz mi tu przez swoje głupoty!

Kiedy mama wróciła ze szpitala, była cieniem samej siebie. Usiadłyśmy razem na kanapie i powiedziała:

— Przepraszam cię, Natalio. Chciałam dla ciebie lepszego życia niż moje. Ale chyba ci je tylko utrudniłam…

Objęłyśmy się i płakałyśmy długo.

Po maturze wyjechałam do Warszawy na studia psychologiczne. Chciałam pomagać takim dziewczynom jak ja — zagubionym między oczekiwaniami rodziny a własnymi marzeniami.

W stolicy zaczęłam nowe życie. Poznałam ludzi, którzy nie oceniali mnie po imieniu ani po historii rodziny. Znalazłam przyjaciółkę — Weronikę — która miała podobne doświadczenia.

Pewnego dnia zadzwoniła babcia:

— Natalia… czy możesz przyjechać? Jestem chora…

Pojechałam do Radomia bez wahania. Babcia leżała w łóżku, słaba i blada.

— Wiesz… — wyszeptała — może to imię jednak nie było takie złe…

Trzymałam ją za rękę do końca jej dni.

Dziś mam trzydzieści lat i własną rodzinę. Moja córka ma na imię Lena — wybrałam je sama, bez presji i bez rodzinnych sporów. Czasem patrzę na nią i zastanawiam się: czy uda mi się przerwać ten łańcuch przekleństw? Czy imię naprawdę może zmienić los?

A wy? Czy wasze imię wpłynęło na wasze życie? Czy rodzina narzuca wam swoją wolę? Czekam na wasze historie.