Gorzka propozycja teściowej: Kiedy zostałam sama z niemowlakiem – historia, która podzieliła moją rodzinę
– Nie możesz tak żyć, Marto! – głos teściowej rozbrzmiał w mojej kuchni ostrzej niż dźwięk tłuczonego szkła. Stała naprzeciwko mnie, z ramionami skrzyżowanymi na piersi, a jej spojrzenie było twarde jak lód. W ramionach trzymałam Zosię, moją kilkutygodniową córeczkę, która właśnie przestała płakać po kolejnej nieprzespanej nocy.
Nie spałam od trzech dni. Odkąd Michał wyszedł z domu bez słowa wyjaśnienia, wszystko runęło. Zostawił mnie z kredytem, rachunkami i dzieckiem, które nie rozumiało jeszcze, że świat potrafi być okrutny. Każdego ranka budziłam się z nadzieją, że to tylko zły sen. Ale nie był.
Teściowa przyszła w piątek rano. Bez zapowiedzi. Pachniała jej ulubionymi perfumami i miała na sobie elegancki płaszcz, jakby wybierała się na ważne spotkanie. Usiadła naprzeciwko mnie i zaczęła mówić o obowiązkach, o rodzinie, o tym, że powinnam wziąć się w garść. Słuchałam jej jednym uchem, bo drugie było zajęte wsłuchiwaniem się w oddech Zosi.
– Marta, musisz podjąć decyzję – powiedziała nagle. – Albo wracasz do pracy i oddajesz Zosię pod moją opiekę, albo…
Zawahała się. Spojrzałam na nią pytająco.
– Albo oddajemy ją do żłobka – dokończyła chłodno.
Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Oddać Zosię? Komuś obcemu? Przecież to moje dziecko! Ale wiedziałam też, że nie stać mnie na urlop macierzyński bez wsparcia Michała. Oszczędności topniały szybciej niż śnieg w marcu.
– Nie chcę jej oddawać do żłobka – wyszeptałam.
Teściowa westchnęła ciężko.
– To pozwól mi się nią zająć. Ty wrócisz do pracy, a ja zajmę się domem i Zosią. Dla dobra dziecka.
Dla dobra dziecka… Te słowa dźwięczały mi w głowie przez kolejne dni. Czy naprawdę chodziło o dobro Zosi? Czy może o kontrolę nad moim życiem? Teściowa zawsze była osobą dominującą, a ja – cicha i uległa. Michał powtarzał, że to tylko jej sposób na okazywanie troski. Ale teraz jego nie było.
Wieczorem zadzwoniła moja mama.
– Nie pozwól jej decydować za ciebie – powiedziała stanowczo. – To twoje dziecko i twoje życie.
Ale co miałam zrobić? Praca w urzędzie czekała, szefowa już dopytywała o mój powrót. Kredyt nie poczeka. A ja byłam sama jak palec.
Następnego dnia teściowa przyszła z walizką.
– Zostanę tu na jakiś czas – oznajmiła bez pytania. – Musimy ustalić zasady.
Zasady… W moim własnym domu! Ale nie miałam siły protestować. Byłam wdzięczna za każdą chwilę snu, którą mogłam sobie ukraść, kiedy ona zajmowała się Zosią. Ale szybko zaczęły się spięcia.
– Marta, nie tak ją karmisz! – upominała mnie przy każdej okazji.
– Marta, dziecko powinno spać w swoim łóżeczku!
– Marta, musisz być bardziej stanowcza!
Czułam się coraz gorzej. Jakby ktoś wyrywał mi matczyne skrzydła piórko po piórku. Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę teściowej przez telefon:
– Ona sobie nie radzi… Tak, Michał powinien wrócić… Ale on już podjął decyzję…
Serce mi pękło. Czyli to była gra? Czy teściowa chciała przejąć kontrolę nad Zosią? A może chciała zmusić Michała do powrotu?
W końcu nadszedł dzień decyzji. Szefowa zadzwoniła ponownie:
– Marta, jeśli nie wrócisz do końca miesiąca, będziemy musieli cię zwolnić.
Usiadłam przy stole z teściową naprzeciwko siebie.
– Muszę wrócić do pracy – powiedziałam cicho.
– Dobrze – odparła bez emocji. – Zosia zostaje ze mną.
Pierwszego dnia w pracy płakałam w toalecie przez pół godziny. Czułam się jak najgorsza matka świata. Po powrocie do domu Zosia spała już w swoim łóżeczku, a teściowa podała mi listę rzeczy do zrobienia na jutro.
Zaczęłam się buntować. Próbowałam przejąć inicjatywę: sama kąpałam Zosię, sama ją usypiałam, sama decydowałam o jej ubrankach. Teściowa patrzyła na mnie z dezaprobatą.
– Marta, nie rób tego po swojemu – mówiła często. – Ja wiem lepiej.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam płacz Zosi za zamkniętymi drzwiami pokoju. Teściowa rozmawiała przez telefon:
– Ona jest za słaba na bycie matką…
Weszłam bez pukania.
– Proszę natychmiast przestać tak mówić! – krzyknęłam przez łzy.
Teściowa spojrzała na mnie zaskoczona.
– Marta… Ja tylko chcę pomóc…
– Pomóc czy przejąć kontrolę? – zapytałam drżącym głosem.
Wtedy pierwszy raz zobaczyłam w jej oczach cień niepewności. Może nawet żalu?
Następnego dnia spakowała walizkę i wyszła bez słowa pożegnania.
Zostałyśmy same – ja i Zosia. Było ciężko: praca, dom, dziecko i samotność przygniatały mnie każdego dnia. Ale powoli zaczynałam wierzyć w siebie. Każdy uśmiech Zosi był dla mnie nagrodą za każdy trudny dzień.
Minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Michał nigdy nie wrócił. Teściowa dzwoni czasem z pytaniem o wnuczkę, ale nasze relacje są chłodne i oficjalne.
Często zastanawiam się: czy dobrze zrobiłam? Czy powinnam była pozwolić teściowej zostać? Czy samotność jest lepsza od życia pod cudzym dyktatem?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy można być dobrą matką bez wsparcia rodziny?