Dwie teściowe, dwa światy – jak przetrwałam między młotem a kowadłem

– Znowu spóźniłaś się po Zosię! – głos pani Haliny, matki mojego pierwszego byłego, rozbrzmiał w słuchawce z taką siłą, że aż odsunęłam telefon od ucha. – Dziecko czekało pod szkołą, a ty? Gdzie byłaś?

Zacisnęłam powieki. W głowie kłębiły się myśli: „Może powinnam była poprosić szefa o wcześniejsze wyjście? Może powinnam była nie brać tej pracy? Może…” Ale nie miałam już siły tłumaczyć się kolejny raz. – Przepraszam, korki były… – wyszeptałam, choć wiedziałam, że to nie wystarczy.

– Korki? Zawsze masz wymówkę! – syknęła teściowa. – Gdybyś była lepszą matką, nie musiałabym odbierać wnuczki!

Odłożyłam telefon i spojrzałam na drugą córkę, Marysię, która bawiła się klockami na podłodze. Jej ojciec, Tomek, odszedł, zanim jeszcze zdążyliśmy się naprawdę poznać. Jego matka, pani Barbara, była zupełnie inna niż Halina – chłodna, zdystansowana, ale równie wymagająca.

Pamiętam pierwszy raz, gdy spotkały się obie teściowe na urodzinach Zosi. Halina od razu zaczęła narzekać na moje wychowanie, Barbara patrzyła na mnie z góry, jakby oceniała każdy mój gest. Czułam się jak na przesłuchaniu. – Dzieci powinny mieć jednego ojca – rzuciła Halina. – A najlepiej porządną rodzinę – dodała Barbara.

Wtedy po raz pierwszy poczułam się naprawdę samotna. Miałam dwie córki, każda z innego świata, i dwie teściowe, które nie potrafiły zaakceptować mojego życia. Nie miałam wsparcia od żadnego z byłych partnerów. Zosia miała kontakt z ojcem tylko przez telefon, Marysia widywała swojego raz na kilka miesięcy.

Każdy dzień był walką. Praca w biurze rachunkowym dawała mi ledwo tyle, by opłacić mieszkanie i przedszkole. Wieczorami padałam ze zmęczenia, a w weekendy musiałam znosić wizyty teściowych. Halina przychodziła z ciastem i listą uwag: – Zosia powinna mieć korepetycje z matematyki. – Dlaczego nie gotujesz jej zupy domowej? – Kiedy ostatnio była u lekarza?

Barbara natomiast przynosiła drogie zabawki dla Marysi i patrzyła na mnie z politowaniem: – Wiesz, że Tomek mógłby mieć lepsze życie, gdyby nie ta cała sytuacja? – pytała niby mimochodem. – Marysia powinna chodzić na angielski. Stać cię na to?

Czułam się jak nieudacznik. Próbowałam być dobrą matką, ale każda z nich miała inną wizję mojego życia. Halina chciała, żebym wróciła do jej syna – „dla dobra dziecka”. Barbara sugerowała, żebym oddała Marysię pod opiekę Tomka – „on ma stabilną sytuację”.

Pewnego dnia, po kolejnej awanturze z Haliną, zamknęłam się w łazience i rozpłakałam się jak dziecko. – Mamo, czemu płaczesz? – zapytała Zosia przez drzwi. – Bo czasem jest mi bardzo trudno – odpowiedziałam drżącym głosem.

W pracy też nie było łatwo. Szefowa, pani Grażyna, nie rozumiała mojej sytuacji. – Pani Aniu, nie może pani ciągle wychodzić wcześniej! – upominała mnie. – Inni też mają dzieci!

Czułam się osaczona ze wszystkich stron. Nawet sąsiadki szeptały za moimi plecami: – Ta Anna, co ma dwie córki i żadnego męża…

Najgorzej było w święta. Dwie babcie rywalizowały o uwagę dziewczynek. Halina kupowała Zosi najdroższe lalki, Barbara zabierała Marysię do teatru. Ja stałam z boku i patrzyłam, jak moje dzieci uczą się grać w tę dziwną grę dorosłych. Kiedyś usłyszałam, jak Zosia mówi do Marysi: – Moja babcia mówi, że twoja mama jest leniwa. – A moja babcia mówi, że twoja mama jest głupia – odpowiedziała Marysia.

Serce mi pękło. Wiedziałam, że muszę coś zmienić. Zaczęłam rozmawiać z dziewczynkami o tym, czym jest rodzina. – Każda rodzina jest inna – tłumaczyłam. – Najważniejsze, żebyśmy się kochały i wspierały.

Ale teściowe nie dawały za wygraną. Pewnego dnia Halina przyszła bez zapowiedzi i zaczęła przestawiać meble w moim salonie. – Tu będzie lepiej! – oznajmiła. – Zosia powinna mieć więcej światła do nauki.

– Proszę przestać! – wybuchłam w końcu. – To moje mieszkanie! Proszę szanować moje decyzje!

Halina obraziła się śmiertelnie i przez tydzień nie odbierała moich telefonów. Barbara natomiast zadzwoniła z pretensjami: – Słyszałam, że była awantura. To nie jest dobre dla dzieci.

Czułam się jak w potrzasku. Każda decyzja była zła. Każde słowo mogło być użyte przeciwko mnie.

Z czasem nauczyłam się stawiać granice. Zaczęłam mówić „nie”. Przestałam tłumaczyć się z każdej spóźnionej minuty czy nieugotowanej zupy. Zaczęłam ufać sobie. Dziewczynki widziały, że mama potrafi walczyć o siebie.

Dziś wiem, że nie jestem idealna. Popełniam błędy. Ale wiem też, że moje córki mają matkę, która ich kocha i robi wszystko, by były szczęśliwe. Teściowe nadal próbują ingerować w nasze życie, ale już nie pozwalam im na to tak łatwo.

Czasem zastanawiam się: czy gdybym miała tylko jedną teściową, byłoby łatwiej? A może to właśnie dzięki nim nauczyłam się walczyć o siebie i swoje dzieci? Co wy byście zrobili na moim miejscu?