Dom, w którym spodnie są zakazane – historia o rodzinie, zasadach i odwadze do bycia sobą
Już od progu poczułem, że to nie będzie zwykła wizyta. Ledwie zdążyłem zdjąć buty, a pani Zofia – matka mojej narzeczonej – spojrzała na mnie z góry i powiedziała: „U nas w domu spodnie są zakazane. Proszę się przebrać w dres albo piżamę. Takie mamy zasady”. Stałem jak wryty, z torbą prezentów w ręku, a za mną moja ukochana, Marta, ścisnęła mnie za ramię i szepnęła: „Proszę, zrób to dla mnie. Inaczej mama się obrazi i będzie wojna”.
Wiedziałem już wtedy, że w tym domu wojny wybuchają często. Słyszałem o nich z opowieści Marty – o awanturach o drobiazgi, o cichych dniach milczenia i o tym, jak jej ojciec wyprowadził się do siostry po jednej z takich kłótni. Ale nie spodziewałem się, że sam stanę się żołnierzem na tym polu bitwy.
Przebrałem się więc w szare dresy, które Marta wyciągnęła z szafy w przedpokoju. Wszedłem do salonu, gdzie przy stole siedziała babcia Janina i młodszy brat Marty – Paweł. Babcia spojrzała na mnie z politowaniem.
– Kolejny facet w dresie. Kiedyś to mężczyźni mieli klasę – mruknęła pod nosem.
Paweł tylko wzruszył ramionami i wrócił do telefonu.
Usiedliśmy do obiadu. Pani Zofia nakładała rosół z takim rozmachem, jakby chciała udowodnić swoją władzę nad każdym talerzem. Rozmowa była sztywna. Każde moje słowo spotykało się z jej krytyką:
– A pan to czym się zajmuje? Informatyk? No tak, teraz wszyscy młodzi tylko przy komputerach siedzą. A dom? A dzieci? – pytała z przekąsem.
Marta próbowała ratować sytuację:
– Mamo, Damian jest bardzo pracowity. Pomaga mi w mieszkaniu…
– Mieszkanie! – przerwała jej matka. – To nie dom! Dom to rodzina pod jednym dachem i zasady. U nas nikt nie chodzi w spodniach po pokojach. To nie Ameryka!
Czułem się coraz bardziej obco. Po obiedzie Marta pociągnęła mnie do swojego pokoju.
– Przepraszam cię za nią – powiedziała cicho. – Ale jeśli chcesz być ze mną… musisz ją jakoś znieść.
– A ty? Jak ty to znosisz? – zapytałem.
Wzruszyła ramionami.
– Nie znoszę. Po prostu nie mam wyjścia. Tata uciekł, Paweł zamknął się w sobie… Ja próbuję żyć swoim życiem, ale ona zawsze znajdzie sposób, żeby mi je utrudnić.
Wieczorem atmosfera zgęstniała jeszcze bardziej. Pani Zofia zaczęła wypytywać mnie o rodzinę.
– A pańska matka? Też pozwala sobie na takie nowoczesności? Spodnie w domu?
– Moja mama… jest po rozwodzie. Pracuje dużo. Chodzi w tym, co wygodne – odpowiedziałem ostrożnie.
– No właśnie! I widzi pan efekty! Rozbite rodziny! – triumfowała.
Marta zacisnęła pięści.
– Mamo, dość!
– Nie podnoś na mnie głosu! – krzyknęła pani Zofia. – W tym domu są zasady! Albo je szanujecie, albo możecie sobie pójść!
Zapadła cisza. Paweł wyszedł trzaskając drzwiami. Babcia Janina westchnęła ciężko.
– Zosiu, może już wystarczy tych zasad…
Ale pani Zofia była nieugięta.
Noc spędziłem na kanapie w salonie, bo „goście nie śpią z córkami pod jednym dachem”. Marta przyniosła mi herbatę i usiadła obok.
– Damian… ja już nie mogę tak żyć. Chcę być z tobą, ale nie tutaj. Nie pod jej dachem.
– To chodź do mnie – powiedziałem bez namysłu.
– Ona mnie nie puści. Powie wszystkim w rodzinie, że jestem niewdzięczna i że cię wybrałam zamiast niej…
Objąłem ją mocno.
– Musisz wybrać siebie, Marto. Inaczej nigdy nie będziemy szczęśliwi.
Następnego dnia rano wybuchła awantura stulecia. Pani Zofia znalazła u Marty moje spodnie schowane pod łóżkiem.
– To jest dom rozpusty! – wrzeszczała tak głośno, że sąsiedzi zaczęli wyglądać przez okna.
Babcia Janina próbowała ją uspokoić:
– Zosiu, opanuj się! Dziewczyna dorosła!
Ale matka Marty była jak w transie:
– Wynoście się oboje! I nie pokazujcie mi się na oczy!
Wyszliśmy z Martą na klatkę schodową z jedną walizką i moimi spodniami pod pachą. Paweł wybiegł za nami.
– Zabierzcie mnie ze sobą – powiedział cicho. – Ja też już nie wytrzymam.
Patrzyłem na Martę i Pawła – rodzeństwo trzymające się za ręce jak rozbitkowie na tratwie. Wtedy zrozumiałem: czasem trzeba złamać zasady, żeby ocalić siebie.
Zamieszkaliśmy razem w moim małym mieszkaniu na Pradze. Było ciasno i biednie, ale pierwszy raz od dawna czuliśmy się wolni. Paweł zaczął się otwierać, Marta uczyła się gotować bez wiecznego nadzoru matki. Ja… ja po raz pierwszy poczułem się częścią prawdziwej rodziny.
Czasem dzwoniła pani Zofia. Najpierw krzyczała do słuchawki, potem płakała i groziła sądem rodzinnym. Babcia Janina przyjechała do nas po miesiącu z torbą pierogów i cichym uśmiechem:
– Dobrze zrobiliście dzieciaki… Życie jest za krótkie na cudze zasady.
Marta płakała długo tej nocy. Ja też miałem łzy w oczach.
Dziś minął rok od tamtej ucieczki. Pani Zofia przysłała nam zaproszenie na Wigilię: „Możecie przyjść… nawet w spodniach”.
Patrzę na Martę i Pawła przy stole i myślę: ile rodzin żyje cudzymi regułami? Ile osób boi się być sobą tylko dlatego, że ktoś narzuca im swoje lęki?
Czy warto poświęcać szczęście dla świętego spokoju? A może czasem trzeba wywołać burzę, żeby potem mogło zaświecić słońce? Co wy byście zrobili na naszym miejscu?