„Dlaczego mój syn i jego żona zdecydowali się na dziecko właśnie teraz? Ich kariera zawsze była najważniejsza…”
– Mamo, nie przesadzaj. Każdy teraz tak żyje – usłyszałam od Michała, kiedy po raz kolejny próbowałam porozmawiać z nim o tym, że jego córka, moja wnuczka Zosia, spędza więcej czasu z nianią niż z własnymi rodzicami.
Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. Za oknem padał deszcz, a w mojej głowie kłębiły się myśli. Odkąd Michał i Ania wrócili do pracy po narodzinach Zosi, dom wypełnił się ciszą. Ciszą przerywaną tylko przez śmiech dziecka – ale to nie ich śmiech. To śmiech Zosi, którą zabawia pani Kasia, niania.
Pamiętam dzień, kiedy Michał zadzwonił do mnie z wiadomością, że zostanę babcią. Byłam wtedy w sklepie spożywczym, między półkami z makaronami i konserwami. „Mamo, będziesz babcią!” – krzyknął do słuchawki. Poczułam wtedy falę szczęścia i dumy. Wyobrażałam sobie wspólne spacery po parku, niedzielne obiady, rodzinne święta pełne śmiechu i rozmów.
Ale rzeczywistość okazała się inna. Michał i Ania zawsze byli ambitni. On – inżynier w dużej firmie budowlanej, ona – prawniczka w kancelarii na Śródmieściu. Praca była dla nich wszystkim. Zawsze powtarzali, że muszą się rozwijać, że świat nie poczeka. „Dziecko? Może kiedyś…” – mówili jeszcze kilka lat temu.
Aż nagle pojawiła się Zosia. I wszystko miało się zmienić.
– Mamo, rozumiesz przecież, jak wygląda dzisiejszy rynek pracy – tłumaczyła mi Ania podczas jednej z naszych rozmów przy kawie. – Jeśli teraz odpuszczę, stracę wszystko, na co pracowałam tyle lat.
– Ale przecież Zosia cię potrzebuje…
– Ma panią Kasię. Jest cudowna. Zosia ją uwielbia.
Nie mogłam tego pojąć. W moich czasach matka zostawała z dzieckiem w domu przynajmniej przez pierwsze lata. Ojciec pracował, matka dbała o dom i dzieci. Tak mnie wychowano. Tak wychowałam Michała.
Teraz wszystko jest inaczej.
Często przychodzę do nich po pracy. Wchodzę do mieszkania i widzę Zosię bawiącą się na dywanie z panią Kasią. Czasem dziewczynka nawet nie zauważa, kiedy rodzice wracają do domu – jest tak pochłonięta zabawą z nianią.
– Babciu! – woła do mnie radośnie i rzuca mi się na szyję.
Serce mi rośnie, ale zaraz potem ogarnia mnie smutek. Bo wiem, że to ja i pani Kasia jesteśmy dla niej codziennością. Rodzice są tylko dodatkiem – wieczornym pocałunkiem na dobranoc albo szybkim buziakiem przed wyjściem do pracy.
Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i powiedziałam Michałowi wszystko, co leżało mi na sercu.
– Synku… Po co wam było dziecko, skoro nie macie dla niego czasu?
Michał westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko mnie przy stole.
– Mamo… To nie jest takie proste. Chcemy dać Zosi wszystko to, czego sami nie mieliśmy. Chcemy zapewnić jej dobry start w życiu.
– Ale ona potrzebuje was, nie pieniędzy! – podniosłam głos bardziej niż zamierzałam.
Ania weszła do kuchni z laptopem pod pachą.
– Pani Mario… Proszę nas zrozumieć. Kochamy Zosię nad życie. Ale świat się zmienił. Nie możemy sobie pozwolić na przerwę w pracy. Kredyt na mieszkanie sam się nie spłaci.
Patrzyłam na nich i czułam narastającą bezsilność. Czy naprawdę nie widzą, co tracą?
Kilka dni później odebrałam Zosię z przedszkola (bo nawet tam pani Kasia ją odprowadzała). Szłyśmy razem przez park, trzymając się za ręce.
– Babciu? A mama przyjdzie dziś na dobranoc?
Zatrzymałam się i spojrzałam jej w oczy.
– Nie wiem, kochanie… Może tak.
Zosia spuściła głowę i kopnęła kamyk.
Wtedy poczułam łzy napływające do oczu. Przecież to nie tak miało być…
Wieczorem zadzwoniłam do mojej siostry Basi.
– Basia… Ja już nie wiem, co robić. Czuję się jak relikt przeszłości. Może to ja jestem staroświecka? Może powinnam zaakceptować ten nowy świat?
Basia milczała przez chwilę.
– Mario… Ty po prostu kochasz swoją rodzinę i chcesz dla nich jak najlepiej. Ale oni muszą sami znaleźć swoją drogę.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim. O moim dzieciństwie na podwórku pod blokiem w Łodzi, o wspólnych obiadach przy stole, o tym cieple domowego ogniska, które zawsze starałam się dawać Michałowi.
A teraz? Nowoczesność wygrała z tradycją? Czy naprawdę nie da się pogodzić kariery z byciem rodzicem?
Kilka tygodni później Michał zadzwonił do mnie późnym wieczorem.
– Mamo… Zosia miała dziś gorączkę. Pani Kasia musiała wyjść wcześniej i… Ja nie wiedziałem co robić. Ania była na spotkaniu…
W jego głosie słyszałam panikę i bezradność.
– Synku… Dziecko potrzebuje rodziców najbardziej wtedy, kiedy jest chore albo smutne. Nie da się tego zastąpić pieniędzmi ani najlepszą nianią.
Michał milczał długo.
– Wiem… Chyba musimy coś zmienić.
Czy rzeczywiście coś się zmieni? Czy mój syn i jego żona znajdą w sobie odwagę, by zwolnić tempo i być bliżej swojego dziecka? Czy ja powinnam przestać oceniać ich wybory i po prostu być wsparciem?
Czasem patrzę na Zosię i zastanawiam się: czy za kilka lat będzie pamiętać zapach mamy czy tylko perfumy pani Kasi? Czy dzisiejszy świat naprawdę wymaga od nas takich poświęceń?
Może to ja jestem staroświecka… Ale czy naprawdę można mieć wszystko naraz?
A wy? Co o tym myślicie? Czy kariera rzeczywiście musi być ważniejsza niż rodzina?