Czyje dziecko? Gdy moja pasierbica musi wybrać między dwoma domami

— Julka, możesz mi powiedzieć, dlaczego nie chcesz już do nas przyjeżdżać? — zapytałam, starając się, by mój głos nie drżał. Stałyśmy w kuchni, a przez okno wpadało blade światło listopadowego popołudnia. Julka miała spuszczoną głowę i bawiła się rękawem bluzy.

— Nie wiem… — odpowiedziała cicho. — U taty jest głośno. Dzieci ciągle płaczą. A mama… mama mnie potrzebuje.

Zamarłam. Od miesięcy czułam, że coś się zmienia. Gdy poznałam Pawła, miał już sześcioletnią córkę z poprzedniego małżeństwa. Byłam młoda, zakochana i gotowa na wszystko. Julka była nieśmiała, ale szybko się do mnie przekonała. Razem piekłyśmy ciasta, chodziłyśmy na spacery do parku, a wieczorami czytałam jej bajki. Byłam pewna, że jestem dla niej kimś ważnym.

Potem urodził się Staś, a dwa lata później Zosia. Nasz dom wypełnił się śmiechem, ale też chaosem i zmęczeniem. Julka przyjeżdżała do nas co drugi weekend, czasem na ferie czy wakacje. Z czasem jednak zaczęła coraz częściej odwoływać wizyty. Najpierw tłumaczyła się szkołą, potem zajęciami dodatkowymi. Telefonowała coraz rzadziej. Z Pawłem kłóciliśmy się o to po nocach.

— To twoja wina — rzucił kiedyś Paweł z goryczą. — Odkąd masz własne dzieci, nie masz już dla Julki czasu.

— To nieprawda! Staram się! — broniłam się, choć sama czułam, że coś mi umyka.

W końcu przyszła ta rozmowa w kuchni. Julka miała wtedy trzynaście lat i po raz pierwszy powiedziała mi wprost, że nie chce już do nas przyjeżdżać. Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca.

Wieczorem usiadłam z Pawłem przy stole.

— Może powinniśmy pozwolić jej samej zdecydować — powiedziałam cicho. — Nie możemy jej zmuszać.

Paweł spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

— Chcesz się jej pozbyć? Tak po prostu?

— Nie! Ale ona jest nieszczęśliwa. Może u swojej mamy czuje się lepiej…

Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Staś i Zosia wyczuwali nasze zdenerwowanie i stawali się coraz bardziej marudni. Ja sama chodziłam jak cień, nie mogąc przestać myśleć o Julce. Czy naprawdę zrobiłam wszystko, by poczuła się tu jak u siebie?

W weekend zadzwoniła do mnie moja mama.

— Wiktoria, nie możesz brać wszystkiego na siebie — powiedziała stanowczo. — To trudna sytuacja dla wszystkich. Julka dorasta, szuka swojego miejsca.

Ale ja nie potrafiłam przestać się obwiniać. Przypominałam sobie wszystkie chwile, gdy mówiłam: „Za chwilę”, „Poczekaj”, „Muszę nakarmić Stasia”. Czy wtedy Julka czuła się odsunięta?

Kilka dni później Paweł wrócił z pracy z nowiną:

— Rozmawiałem z Anką (byłą żoną). Chce, żeby Julka została u niej na stałe. Podobno lepiej jej tam w szkole, ma więcej koleżanek…

Poczułam ukłucie zazdrości i żalu. Anka zawsze była tą „prawdziwą” mamą. Ja byłam tylko dodatkiem — kimś na chwilę.

Wieczorem zadzwoniłam do Julki.

— Kochanie… — zaczęłam niepewnie. — Chciałam ci tylko powiedzieć, że jeśli chcesz zostać u mamy na stałe, to rozumiem. Ale pamiętaj, że zawsze możesz tu wrócić.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Dziękuję — wyszeptała w końcu Julka.

Odkładając słuchawkę, poczułam ulgę i ból jednocześnie. Ulgę, bo przestałam walczyć z czymś, czego nie mogłam kontrolować. Ból — bo straciłam kogoś bliskiego.

Przez kolejne tygodnie życie toczyło się dalej. Staś zachorował na ospę, Zosia zaczęła chodzić do przedszkola. Paweł zamknął się w sobie i coraz częściej wychodził wieczorami na długie spacery.

Pewnego dnia znalazłam w skrzynce list od Julki:

„Wiktorio,
Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Wiem, że nie zawsze byłam łatwa i że czasem czułam się tu obco… Ale pamiętam nasze wspólne pieczenie ciast i wieczory z książkami. Może kiedyś znów przyjadę na weekend? Tylko my dwie?”

Łzy popłynęły mi po policzkach.

Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko więzy krwi. To wybory, które podejmujemy każdego dnia — czasem bolesne, czasem piękne.

Czy można być matką dla dziecka, które wybiera inny dom? Czy miłość do pasierbicy musi być inna niż do własnych dzieci? Może najważniejsze to po prostu być — nawet jeśli tylko w tle.