Czy naprawdę jestem tą złą teściową? Moja walka o syna i rodzinę – szczera spowiedź matki jedynaka
– Nie chcę cię więcej widzieć w naszym domu! – krzyknęła Sandra, a jej głos odbił się echem od ścian mojego mieszkania. Stałam w przedpokoju, trzymając w dłoni słoik domowych ogórków, które zawsze robiłam dla Michała. W tej chwili nie wiedziałam, czy bardziej boli mnie to, co usłyszałam, czy fakt, że mój syn stał obok i milczał.
Michał był moim jedynym dzieckiem. Wychowywałam go sama, po tym jak jego ojciec odszedł do innej kobiety, gdy Michał miał zaledwie pięć lat. Przez lata byliśmy tylko we dwoje – ja i on przeciwko światu. Byłam dla niego matką, ojcem, przyjacielem. Każdą wolną chwilę poświęcałam na to, by niczego mu nie brakowało. Gdy dorósł i poznał Sandrę, czułam dumę, ale też niepokój. Bałam się, że ktoś mi go odbierze.
Pierwsze spotkania z Sandrą były poprawne. Uśmiechała się grzecznie, dziękowała za obiad i komplementowała moje pierogi. Ale z czasem zaczęła coraz częściej wycofywać się z rodzinnych spotkań. Michał tłumaczył ją zmęczeniem po pracy, ale ja czułam, że coś jest nie tak. Kiedyś usłyszałam przez przypadek ich rozmowę:
– Twoja mama znowu dzwoniła trzy razy dzisiaj. Michał, musisz jej powiedzieć, żeby dała nam trochę przestrzeni.
– Sandra, ona jest sama…
– Ale my jesteśmy małżeństwem! Chcę mieć dom tylko dla nas!
Zamarłam wtedy za drzwiami kuchni. Czy naprawdę byłam aż tak nachalna? Przecież tylko chciałam wiedzieć, czy wszystko u nich w porządku.
Pewnego dnia zadzwoniłam do Michała z prośbą o pomoc przy cieknącym kranie. Odebrała Sandra:
– Michał jest zajęty. Proszę nie dzwonić tak często.
Odkładając słuchawkę, poczułam się jak intruz we własnym życiu. Zaczęłam się wycofywać – rzadziej dzwoniłam, nie wpadałam bez zapowiedzi. Ale wtedy usłyszałam od sąsiadki, że Sandra rozpowiada po osiedlu, jak bardzo się wtrącam i że przez mnie mają ciągłe kłótnie.
W Wigilię postanowiłam zaprosić ich do siebie. Ugotowałam barszcz, ulepiłam setki uszek i czekałam na nich z bijącym sercem. Przyszli spóźnieni. Sandra od progu była spięta.
– Mamo, Sandra źle się czuje, może wrócimy wcześniej? – zapytał Michał.
– Oczywiście – odpowiedziałam, choć serce mi pękało.
Po kolacji Sandra wybuchła:
– Nie mogę już tego znieść! Ciągle czuję się oceniana! Pani nie rozumie, że my chcemy żyć po swojemu?
Spojrzałam na Michała – spuścił wzrok.
– Synku…
– Mamo, proszę…
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde swoje słowo i gest. Czy naprawdę jestem taka straszna? Czy to źle, że chcę być częścią ich życia?
Kilka dni później Michał przyszedł sam.
– Mamo… Sandra jest w ciąży.
Zamarłam ze szczęścia i strachu jednocześnie.
– To cudownie! – wykrzyknęłam i rzuciłam mu się na szyję.
Ale Michał był spięty.
– Musisz dać nam trochę przestrzeni. Sandra bardzo źle znosi twoją obecność…
Poczułam się jakby ktoś wyrwał mi serce. Przez kolejne tygodnie nie widywałam ich prawie wcale. Tylko czasem dostawałam krótkiego SMS-a: „U nas wszystko ok”.
W końcu nie wytrzymałam i poszłam do nich bez zapowiedzi. Otworzyła Sandra.
– Proszę wyjść. Nie chcę pani tu widzieć.
Za jej plecami stał Michał – blady, z podkrążonymi oczami.
– Synku…
– Mamo, proszę…
Wróciłam do pustego mieszkania i rozpłakałam się jak dziecko. Przez kolejne dni nie wychodziłam z domu. Sąsiadka przyniosła mi zakupy i próbowała pocieszyć:
– Może daj im czas? Młodzi muszą się dotrzeć…
Ale ja czułam tylko pustkę i żal. Czy naprawdę jestem tą złą teściową? Czy to źle, że kocham swojego syna ponad wszystko?
Minęły miesiące. Michał zadzwonił dopiero wtedy, gdy urodziła się Zosia. Pojechałam do szpitala z bukietem różowych tulipanów i pluszowym misiem. Sandra spojrzała na mnie chłodno:
– Proszę nie dotykać dziecka bez mojej zgody.
Michał stał obok – milczący jak zawsze.
Wróciłam do domu i długo patrzyłam na zdjęcia Michała z dzieciństwa. Próbowałam sobie przypomnieć moment, w którym straciłam syna. Czy to wtedy, gdy pierwszy raz powiedziałam Sandrze, że powinna inaczej gotować rosół? Czy może wtedy, gdy zadzwoniłam do nich o 22:00 zapytać, czy dotarli bezpiecznie do domu?
Dziś siedzę sama przy stole i piszę te słowa. Nie wiem już, czy jestem tą złą teściową, czy po prostu matką, która nie potrafi pogodzić się z dorosłością swojego dziecka.
Czy naprawdę bycie matką jedynaka to przekleństwo? A może powinnam nauczyć się żyć własnym życiem i pozwolić im być szczęśliwymi na własnych warunkach? Co wy byście zrobili na moim miejscu?