„Czy można nie rozpieścić jedynego dziecka po czterdziestce? Moja walka z własnym sumieniem i synem, który nie zna słowa 'nie'”
– Mamo, powiedziałem, że chcę nowego iPhone’a, nie tego starego! – krzyk Michała odbija się echem w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak trzaska drzwiami swojego pokoju. Stoję w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Czuję się jak przegrana. Znowu uległam. Znowu pozwoliłam mu postawić na swoim.
Mam 44 lata i syna, który właśnie skończył sześć. Michał jest moim cudem – długo wyczekiwanym, wymodlonym, wywalczonym w szpitalnych kolejkach i gabinetach lekarzy. Kiedy miałam 38 lat i usłyszałam od ginekologa: „Pani Aniu, to się udało”, płakałam ze szczęścia. Mój mąż, Tomek, ściskał mnie wtedy tak mocno, jakby bał się, że zaraz się rozpłynę. Przez lata byliśmy tylko we dwoje – ja, on i nasza tęsknota za dzieckiem.
Teraz jesteśmy troje. Ale czy na pewno? Bo czasem mam wrażenie, że Michał jest całym naszym światem, a my tylko planetami krążącymi wokół niego. Każde jego życzenie staje się dla nas rozkazem. Każda łza – tragedią na miarę końca świata.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy powiedziałam mu „nie”. Miał wtedy trzy lata i chciał kolejną zabawkę w sklepie. Zaczęła się histeria. Ludzie patrzyli na mnie z dezaprobatą, a ja czułam się jak najgorsza matka świata. W końcu kupiłam mu tę cholerną ciężarówkę. Od tamtej pory coraz rzadziej mówiłam „nie”.
Tomek twierdzi, że przesadzam. – Anka, daj spokój, przecież to nasze jedyne dziecko. Niech ma wszystko, czego my nie mieliśmy – powtarza. Ale ja widzę więcej. Widzę chłopca, który nie potrafi czekać. Który nie zna słowa „proszę”. Który potrafi rzucić się na podłogę w sklepie, bo nie dostał lizaka.
Wczoraj była wywiadówka w przedszkolu. Pani Marta poprosiła mnie na bok.
– Pani Aniu, Michał jest bardzo bystry i kreatywny, ale…
Zamarłam.
– Ale czasem trudno mu współpracować z innymi dziećmi. Chce zawsze być pierwszy, zawsze mieć rację. Nie potrafi przegrywać.
Uśmiechnęłam się blado i obiecałam popracować nad tym w domu.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Tomkiem.
– Może powinniśmy być bardziej konsekwentni? – zaczęłam niepewnie.
– Przesadzasz – machnął ręką. – On jest po prostu pewny siebie.
– To nie jest pewność siebie! On nie szanuje innych dzieci! – podniosłam głos.
Tomek spojrzał na mnie z wyrzutem.
– Chciałaś dziecka przez tyle lat. Teraz masz i narzekasz?
Poczułam się winna. Może rzeczywiście przesadzam? Może powinnam cieszyć się każdą chwilą?
Ale potem przychodzi codzienność. Michał wraca z przedszkola naburmuszony.
– Franek mnie nie zaprosił do zabawy! – rzuca plecak na podłogę.
– A dlaczego? – pytam ostrożnie.
– Bo powiedziałem mu, że jego klocki są głupie!
Próbuję tłumaczyć, rozmawiać o uczuciach innych dzieci, o szacunku… Ale Michał patrzy na mnie jak na kosmitkę.
Czasem mam ochotę uciec. Wyjść z domu i zostawić wszystko za sobą. Ale potem patrzę na niego, jak śpi – taki bezbronny, z rozrzuconymi rączkami – i serce mi mięknie. Przecież to moje dziecko. Moje jedyne dziecko.
W weekend odwiedziła nas moja mama.
– Aniu, musisz być twardsza – powiedziała stanowczo. – Ja wychowałam troje dzieci i żadne nie było takie rozkapryszone.
Zacisnęłam zęby. Łatwo jej mówić – miała nas troje, mogła rozdzielić miłość i uwagę. Ja mam tylko Michała.
Wieczorem Michał domaga się bajki na tablecie.
– Najpierw kolacja – mówię stanowczo.
– Nie! Bajka teraz! – wrzeszczy.
Czuję narastającą frustrację.
– Michał, powiedziałam: najpierw kolacja!
Zaczyna płakać i tupać nogami.
Tomek przychodzi z salonu.
– Daj mu już tę bajkę…
– Nie! – odpowiadam stanowczo po raz pierwszy od dawna.
Michał patrzy na mnie z niedowierzaniem. Tomek wzdycha i wychodzi z kuchni.
Po godzinie Michał przychodzi do mnie skulony.
– Mamo… przepraszam…
Przytulam go mocno i płaczemy razem.
Czy można nie rozpieścić jedynego dziecka po tylu latach czekania? Czy jestem złą matką, bo próbuję go wychować inaczej niż wszyscy wokół? Czy ktoś z was też czuje ten strach przed byciem niewystarczająco dobrą mamą?