Czułość, która przetrwała burzę: Historia z blokowiska na Pradze

Gdy ojciec trzaskał drzwiami, a matka wrzeszczała przez ścianę: „Nie wracaj tu więcej, Martyna!”, miałam siedemnaście lat i serce roztrzaskane jak porcelanowa filiżanka po babci. Wybiegłam z mieszkania na Pradze, w klapkach i z plecakiem, w którym zmieściły się tylko notatki z biologii i stara bluza. Nie miałam dokąd pójść. Nie miałam nikogo – poza nim.

Kuba czekał pod blokiem, oparty o rower. „Chodź, uciekamy stąd”, szepnął. W jego oczach widziałam strach i determinację. Wiedział, że jeśli matka go zobaczy, będzie awantura. Ale nie cofnął się. To była pierwsza noc mojego nowego życia – na klatce schodowej u jego ciotki na Grochowie, pod kocem, z głową na jego ramieniu.

Matka nie dzwoniła przez tydzień. Ojciec wysłał tylko SMS: „Zawiodłaś nas”. Bolało bardziej niż policzek, który dostałam za „pyskowanie”. Kuba próbował mnie pocieszać: „Martyna, dasz radę. Zobaczysz, jeszcze będziesz szczęśliwa”. Ale ja nie wierzyłam. Każdy dzień był walką – o jedzenie, o miejsce do spania, o to, by nie zwariować z tęsknoty za domem, którego już nie miałam.

Ciotka Kuby była dobra, ale jej mąż patrzył na mnie jak na intruza. Szeptali po kątach:
– Ona długo tu nie zostanie.
– A jak zajdzie w ciążę? Co wtedy?

Czułam się jak problem do rozwiązania. Kuba szukał pracy po szkole, ja sprzątałam po nocach w barze mlecznym na Targowej. W szkole udawałam, że wszystko jest w porządku. Nauczycielka zapytała raz:
– Martyna, czemu jesteś taka blada?
– Źle spałam – skłamałam.

Prawda była taka, że nie spałam prawie wcale. Bałam się przyszłości. Bałam się, że Kuba mnie zostawi. Bałam się siebie.

Po dwóch miesiącach matka zadzwoniła. Głos miała zimny jak lód:
– Wiesz, że babcia jest chora? Nawet nie zapytałaś.
– Nie pozwoliłaś mi wrócić – wyszeptałam.
– To twoja wina.

Zamknęłam się w łazience i płakałam tak cicho, żeby nikt nie słyszał. Kuba zapukał:
– Martyna…
– Zostaw mnie!

Zaczął się między nami dystans. On coraz częściej wychodził wieczorami z kolegami. Ja zamykałam się w sobie. Pewnej nocy wrócił pijany:
– Ty nawet nie próbujesz się dogadać z matką! – krzyknął.
– A ty? Ty nawet nie próbujesz mnie zrozumieć!

Rzuciłam mu kluczami od mieszkania ciotki i wybiegłam na ulicę. Deszcz lał jak z cebra. Usiadłam na przystanku i patrzyłam na światła tramwajów odbijające się w kałużach. Chciałam zniknąć.

Następnego dnia Kuba przeprosił:
– Przepraszam… Boję się o nas.
Objął mnie mocno i pierwszy raz od dawna poczułam czułość – taką prawdziwą, bezwarunkową. Ale wiedziałam już wtedy, że coś się między nami psuje.

Wkrótce ciotka powiedziała:
– Martyna, musisz znaleźć coś swojego. My też mamy swoje życie.

Znalazłam pokój do wynajęcia na Bródnie – stary tapczan, okno na śmietnik i współlokatorka studentka pielęgniarstwa, która całe dnie była na praktykach. Byłam sama jak nigdy dotąd.

Pracowałam w sklepie spożywczym na zmiany i chodziłam do szkoły wieczorowej. Czasem spotykałam Kubę – coraz rzadziej. On miał już nową paczkę znajomych, ja coraz mniej siły do walki o cokolwiek.

W Wigilię zadzwoniła babcia:
– Martynko… Przyjedź do mnie. Mama nie musi wiedzieć.

Pojechałam na Pragę-Północ. Babcia była słaba, ale uśmiechała się przez łzy:
– Dziecko… rodzina to nie tylko ci, którzy cię kochają wtedy, gdy robisz to, czego chcą.

Zjadłyśmy barszcz z uszkami i makowiec kupiony w Biedronce. Babcia pogłaskała mnie po włosach:
– Przebacz im kiedyś… bo inaczej będziesz nieszczęśliwa całe życie.

Po jej śmierci matka zadzwoniła pierwszy raz od roku:
– Przyjedź na pogrzeb.

W kościele patrzyła na mnie jak na obcą osobę. Po wszystkim podeszła:
– Może… może wrócisz do domu?
Popatrzyłam jej prosto w oczy:
– A ty potrafisz mnie zaakceptować taką, jaka jestem?
Zamilkła. Ojciec stał z boku i udawał, że rozmawia przez telefon.

Nie wróciłam. Zaczęłam układać sobie życie od nowa – bez Kuby (odszedł do innej), bez rodziców (nie umieli wybaczyć), ale z nową siłą.

Dziś mam dwadzieścia sześć lat i własne mieszkanie na kredyt na Białołęce. Pracuję jako opiekunka osób starszych – nauczyłam się czułości od tych, którzy najbardziej jej potrzebują. Czasem widuję matkę w sklepie – mijamy się bez słowa.

Ale czasem myślę: czy gdybym wtedy wyciągnęła rękę pierwsza… czy gdyby ona powiedziała „przepraszam”… czy nasze życie wyglądałoby inaczej?

Czy naprawdę tak trudno jest wybaczyć tym, których najbardziej kochamy? Co wy byście zrobili na moim miejscu?