Czterdziestka, puste mieszkanie i echo dawnych wyborów – historia Magdy z Bydgoszczy
Wszystko zaczęło się w pewien listopadowy wieczór, kiedy wróciłam do pustego mieszkania na Bartodziejach. Klucz zgrzytnął w zamku, a echo moich kroków odbiło się od ścian. W kuchni czekała na mnie tylko zimna herbata i sterta nieumytych naczyń. Usiadłam na krześle, spojrzałam na swoje odbicie w oknie i nagle poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Czterdzieste urodziny minęły tydzień temu. Nikt nie zadzwonił z życzeniami poza mamą, która od lat powtarza: „Magda, kiedy ty sobie kogoś znajdziesz? Przecież czas ucieka!”
Wtedy zadzwonił telefon. To była moja młodsza siostra, Aneta. „Cześć, Magda. Wpadniesz jutro do nas? Michał zrobił placek drożdżowy, dzieciaki pytają o ciocię.”
Zacisnęłam zęby. Zawsze to samo – jej szczęśliwa rodzina, jej dom pełen śmiechu i zapachu pieczonego ciasta. Ja? Ja miałam tylko ciszę.
Ale to nie zawsze tak wyglądało. W liceum byłam tą dziewczyną, za którą oglądali się chłopcy. Miałam marzenia – studia w Warszawie, własny biznes, rodzinę. Wtedy poznałam Pawła. Był starszy ode mnie o dziesięć lat, wykładał filozofię na uniwersytecie. Miał żonę i dwójkę dzieci, ale mówił mi rzeczy, które sprawiały, że czułam się wyjątkowa.
– Magda, ty jesteś inna niż wszystkie – szeptał mi do ucha po wykładach.
Wierzyłam mu. Przez trzy lata żyłam w cieniu jego obietnic: „Jeszcze trochę, rozwiodę się”, „Dzieci muszą dorosnąć”, „Moja żona nic nie rozumie”. Kiedy w końcu powiedział mi, że zostaje z rodziną, bo „nie może ich skrzywdzić”, świat mi się zawalił.
Pamiętam ten dzień jak dziś. Siedziałam na ławce przy Wyspie Młyńskiej i patrzyłam na zimną wodę Brdy. Zadzwoniłam do mamy.
– Mamo… on mnie zostawił.
– A czego się spodziewałaś? – usłyszałam chłodny głos. – Zawsze wybierasz tych nieosiągalnych.
Po Pawle długo nie mogłam się pozbierać. Próbowałam ułożyć sobie życie z kimś „normalnym”. Poznałam Tomka przez znajomych z pracy. Był informatykiem, mieszkał z matką na Kapuściskach. Z początku wydawało się, że to będzie coś trwałego – chodziliśmy razem na spacery po Myślęcinku, jeździliśmy rowerami nad Zalew Koronowski.
Ale Tomek miał jedną wadę: był maminsynkiem. Jego matka, pani Halina, nie znosiła mnie od pierwszego dnia.
– Magda, a ty umiesz gotować rosół? – pytała z przekąsem przy każdym obiedzie.
– Umiem, ale wolę krem z dyni – odpowiadałam z uśmiechem.
– Phi! To nie jedzenie dla porządnej rodziny!
Tomek nigdy nie stanął po mojej stronie. Kiedy po roku poprosiłam go o poważną rozmowę o wspólnej przyszłości, usłyszałam:
– Wiesz… mama uważa, że powinniśmy się jeszcze lepiej poznać.
Wtedy spakowałam swoje rzeczy i wyszłam bez słowa. Czułam się jak przegrana.
Potem był Adam – kolega z pracy w bydgoskim urzędzie miasta. Przystojny, zabawny, wolny… przynajmniej tak twierdził. Po pół roku okazało się, że ma narzeczoną w Toruniu i planuje ślub.
– Magda… przepraszam. Nie chciałem cię zranić – powiedział pewnego dnia w windzie.
– To dlaczego to zrobiłeś? – zapytałam przez łzy.
Nie odpowiedział.
Z czasem zaczęłam unikać ludzi. Praca stała się wszystkim – awansowałam na kierowniczkę działu administracyjnego. Wieczorami wracałam do pustego mieszkania i zamawiałam sushi przez aplikację. Moja mama coraz częściej dzwoniła z pytaniami o wnuki.
– Magda, Aneta już ma trójkę dzieci! Ty naprawdę chcesz zostać sama?
– Mamo, daj mi spokój! – krzyczałam do słuchawki.
W pracy też nie było łatwo. Mój szef, pan Romanowski, zaczął robić mi aluzje:
– Pani Magdo, taka ładna kobieta i sama? Może pójdziemy na kawę?
Odmówiłam grzecznie, ale plotki rozeszły się po urzędzie szybciej niż ogień po suchym lesie. Koleżanki zaczęły mnie unikać.
Wtedy pojawiła się szansa na zmianę – dostałam propozycję pracy w Krakowie. Spakowałam wszystko w dwa dni i wyjechałam bez pożegnania z rodziną. Nowe miasto miało być nowym początkiem.
Ale samotność była jeszcze bardziej dotkliwa niż w Bydgoszczy. Wynajmowałam kawalerkę na Podgórzu, codziennie mijałam zakochane pary na bulwarach wiślanych i czułam się jak widmo.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Aneta:
– Magda… mama jest w szpitalu. Miała udar.
Wróciłam do Bydgoszczy natychmiast. W szpitalu zobaczyłam mamę słabą jak nigdy wcześniej.
– Magda… nie chcę umierać bez wnuków – wyszeptała drżącym głosem.
Poczułam się winna za wszystkie swoje wybory. Za Pawła, Tomka, Adama… Za to, że zawsze wybierałam źle albo za późno rezygnowałam z siebie dla innych.
Mama wróciła do zdrowia powoli, ale nasze relacje już nigdy nie były takie same. Aneta coraz rzadziej dzwoniła – miała własne życie, własne problemy.
Zostałam sama z pustym mieszkaniem i wspomnieniami dawnych błędów.
Czasem spotykam sąsiadkę z naprzeciwka – panią Zofię. Ma siedemdziesiąt lat i codziennie podlewa kwiaty na balkonie.
– Pani Magdo… niech pani nie żałuje życia. Ja też byłam sama przez lata. Ale wie pani co? Najgorzej żałować tego, czego się nie zrobiło.
Uśmiecham się wtedy smutno i wracam do siebie.
Czasem myślę: co by było, gdybym wtedy wybrała inaczej? Gdybym nie wierzyła w puste obietnice żonatych mężczyzn? Gdybym postawiła siebie na pierwszym miejscu?
Dziś mam czterdzieści lat i wiem jedno: samotność boli najbardziej wtedy, gdy człowiek sam ją sobie wybiera przez lata złych decyzji.
A wy? Czy też czasem budzicie się w środku nocy i pytacie siebie: czy jeszcze można zacząć od nowa?