Córka poprosiła mnie, żebym zamieszkała z nią na tydzień i pomogła przy wnuku. Okazało się, że potrzebowali czegoś więcej niż tylko opieki nad dzieckiem…
— Mamo, czy możesz przyjechać na tydzień? Naprawdę nie daję już rady — głos Ani drżał, choć starała się brzmieć zwyczajnie. Siedziałam wtedy przy kuchennym stole, patrząc przez okno na szarą, kwietniową Warszawę. Zawsze byłam gotowa rzucić wszystko dla moich dzieci, choć przyjaciółki powtarzały: „Zosia, daj im żyć własnym życiem!”. Ale jak mogłam odmówić własnej córce?
Spakowałam się tego samego dnia. Wzięłam ulubione bajki Jasia, trochę domowych pierogów i ciepły sweter. Gdy weszłam do mieszkania Ani na Mokotowie, uderzył mnie zapach kawy i… coś jeszcze. Coś ciężkiego, czego nie umiałam nazwać. Ania wyglądała na zmęczoną, pod oczami miała cienie, a jej mąż, Tomek, ledwo skinął mi głową.
— Cześć babciu! — zawołał Jaś i rzucił mi się na szyję. Uśmiechnęłam się szeroko, choć serce ścisnęło mi się z niepokoju.
Wieczorem, kiedy Jaś już spał, usiadłyśmy z Anią w kuchni. — Mamo, przepraszam, że tak nagle… Egzaminy mnie wykańczają, Tomek ciągle w pracy…
— Kochanie, przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć — powiedziałam i pogładziłam ją po dłoni. Ale widziałam, że coś ją gryzie.
Następnego dnia zauważyłam pierwsze rysy na ich codzienności. Tomek wychodził wcześnie rano i wracał późno w nocy. Ania była rozdrażniona, czasem płakała po cichu w łazience. Jaś coraz częściej pytał: „Babciu, a mama będzie dziś szczęśliwa?”.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę. — Nie rozumiesz, że nie mogę wszystkiego robić sama?! — krzyczała Ania. — Pracuję! — odburknął Tomek. — Ty masz tylko te swoje egzaminy!
Siedziałam na kanapie z Jasiem wtulonym w moje ramię i czułam się bezradna. Przypomniały mi się czasy, gdy sama byłam młodą matką i mój mąż zostawiał mnie samą z dwójką dzieci na całe tygodnie. Wtedy też nikt nie zauważał mojej samotności.
Kolejne dni mijały w napięciu. Pomagałam Ani jak mogłam: gotowałam obiady, odbierałam Jasia z przedszkola, sprzątałam. Ale wiedziałam, że to tylko plaster na głęboką ranę.
W piątek wieczorem Ania usiadła obok mnie i zaczęła płakać. — Mamo… ja już nie wiem, czy my damy radę… Tomek jest coraz bardziej obcy. Ja nie mam siły walczyć o naszą rodzinę.
Objęłam ją mocno. — Kochanie, czasem trzeba poprosić o pomoc nie tylko mamę… Może powinniście porozmawiać z kimś jeszcze? Może terapia?
Ania spojrzała na mnie z niedowierzaniem. — Myślisz, że to coś da? Że jeszcze możemy być szczęśliwi?
— Wiem jedno — odpowiedziałam cicho — jeśli nic nie zrobicie, będzie tylko gorzej. Ja mogę ci pomóc przez tydzień czy dwa… Ale potem zostaniesz sama z tym wszystkim.
Następnego dnia Tomek wrócił wcześniej niż zwykle. Zastał nas przy stole, gdy razem z Jasiem lepiliśmy pierogi. Przez chwilę patrzył na nas w milczeniu.
— Zosiu… możemy pogadać? — zapytał nagle.
Przeszliśmy do salonu. Tomek spuścił wzrok.
— Wiem, że Ania jest nieszczęśliwa. Ja też jestem zmęczony… Praca mnie wykańcza, a w domu czuję się jak intruz.
— Tomek… rodzina to nie tylko obowiązki i rachunki do zapłacenia. Może czasem trzeba po prostu być razem? Porozmawiać? Zapytać: „Jak się czujesz?”
Patrzył na mnie długo w milczeniu. Potem skinął głową.
Wieczorem usiedli razem z Anią przy stole. Słyszałam ich rozmowę zza drzwi kuchni: o zmęczeniu, o strachu przed przyszłością, o tym, jak bardzo się mijają każdego dnia.
Ostatniego dnia mojego pobytu Ania podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła.
— Dziękuję ci, mamo… Nie wiem, co by było bez ciebie.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
Wróciłam do siebie z ciężkim sercem i tysiącem myśli w głowie. Czy naprawdę powinnam tak często pomagać dorosłym dzieciom? Czy może właśnie moja obecność pozwoliła im zobaczyć to, czego sami nie chcieli dostrzec?
Czasem zastanawiam się: czy można uratować rodzinę tylko swoją obecnością? A może trzeba pozwolić dzieciom popełniać własne błędy? Co wy byście zrobili na moim miejscu?