Córka bez miłości: Opowieść o rodzinie, która nigdy nie była domem

Już od progu czułam ten znajomy chłód. Nie chodziło o temperaturę – w mieszkaniu na warszawskim Bródnie zawsze było ciepło, kaloryfery grzały jak szalone. Ale kiedy przekraczałam próg, serce ściskało mi się w lodowatym uścisku. Z kuchni dobiegał głos mojej matki:

– Zdejmij buty, nie będziesz mi tu piachu wnosić! – krzyknęła, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi.

Miałam wtedy siedemnaście lat, a czułam się jak pięcioletnia dziewczynka przyłapana na czymś strasznym. Ojciec, jak zwykle, siedział przy stole z gazetą i udawał, że nie słyszy. Mój brat, Kacper, był już wtedy na studiach w Poznaniu. Zostałam sama z matką i jej wiecznym niezadowoleniem.

– Dzień dobry, mamo – powiedziałam cicho.

– Dzień dobry? Już po południu! Gdzieś ty się szlajała? – jej głos był jak bicz.

– Byłam u Oli, uczyłyśmy się do matury…

– Uczyłyście się? Pewnie znowu siedziałyście na telefonach. Nic z ciebie nie będzie, Karolino. Nic! – rzuciła ścierką o blat.

Wtedy jeszcze próbowałam się tłumaczyć. Dziś już wiem, że to nie miało sensu. Matka nigdy nie była zadowolona. Nawet kiedy przynosiłam świadectwa z paskiem, nawet kiedy wygrałam konkurs recytatorski w podstawówce. Zawsze znalazła powód do krytyki.

Ojciec… On był inny. Cichy, zamknięty w sobie. Pracował jako kierowca autobusu miejskiego, wracał zmęczony i siadał do telewizora albo gazety. Nigdy nie stanął po mojej stronie. Kiedyś zapytałam go szeptem:

– Tato, dlaczego mama mnie nie lubi?

Spojrzał na mnie przez chwilę i tylko westchnął:

– Ona taka już jest, Karolinko. Musisz być silna.

Ale ja nie byłam silna. W szkole udawałam twardą, żartowałam z koleżankami, ale w domu zamykałam się w pokoju i płakałam w poduszkę. Czasem wyobrażałam sobie, że jestem adoptowana i gdzieś tam jest prawdziwa mama, która mnie kocha.

Najgorsze były święta. Wszyscy mówili o rodzinnej atmosferze, a u nas…

– Karolina, nakryj do stołu! – rozkazywała matka.

– Karolina, nie tak się kroi chleb!

– Karolina, czemu znowu płaczesz? Przestań się mazać!

Kacper wracał tylko na kilka dni i wtedy dom ożywał. On potrafił rozśmieszyć nawet matkę. Ale kiedy wyjeżdżał, wszystko wracało do normy.

Pamiętam jedną Wigilię szczególnie dobrze. Miałam wtedy czternaście lat. Matka pokłóciła się z ojcem o karpia – podobno źle go wypatroszył. Krzyczała tak głośno, że sąsiedzi pewnie wszystko słyszeli. Ojciec wyszedł na klatkę zapalić papierosa, a ja zostałam sama z matką w kuchni.

– Po co ty w ogóle przyszłaś na świat? – syknęła nagle. – Gdyby nie ty, może bym coś osiągnęła!

Zamarłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam zniknąć. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o tym, żeby uciec z domu.

Ale nie uciekłam. Zostałam i każdego dnia próbowałam zasłużyć na jej miłość. Bez skutku.

Kiedy poszłam do liceum, zaczęły się moje problemy ze snem i jedzeniem. Chudłam w oczach, nauczycielka od polskiego wezwała mnie na rozmowę.

– Karolina, czy wszystko w domu w porządku?

Skłamałam:

– Tak, proszę pani. Po prostu dużo nauki.

Nie chciałam nikomu mówić prawdy. Bałam się wstydu i tego, że matka dowie się o moich zwierzeniach.

W trzeciej klasie liceum poznałam Pawła. Był czuły, troskliwy – zupełnie inny niż wszyscy chłopcy z naszej szkoły. Zakochałam się bez pamięci. Po raz pierwszy ktoś mówił mi, że jestem ważna.

Kiedy powiedziałam matce o Pawle, wzruszyła ramionami:

– Pewnie zaraz cię zostawi. Kto by chciał taką chudzinę?

Poczułam wtedy taki ból, jakby ktoś rozdarł mi serce na pół.

Paweł był moją ucieczką od domu. Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę. To on namówił mnie na studia w Krakowie – daleko od matki.

Wyjechałam z ulgą i obietnicą, że już nigdy nie wrócę na dłużej do tego mieszkania na Bródnie.

Studia były dla mnie jak nowe życie. Wynajmowałam pokój z dwiema dziewczynami – Magdą i Weroniką – które szybko stały się moją rodziną z wyboru. Dzieliłyśmy się wszystkim: jedzeniem, łzami i śmiechem.

Matka dzwoniła rzadko. Zazwyczaj po to, żeby powiedzieć:

– Kiedy przyjedziesz? Nie mam czasu na twoje fanaberie! Może byś coś pomogła ojcu?

Ojciec zachorował na serce w moim drugim roku studiów. Pojechałam do Warszawy tylko dlatego, że zadzwonił Kacper:

– Karola, tata jest w szpitalu na Banacha… Może przyjedziesz?

Weszłam do szpitalnej sali i zobaczyłam ojca podłączonego do kroplówki. Był taki mały i bezbronny.

– Cześć, tato – wyszeptałam.

Uśmiechnął się słabo:

– Cześć, córeczko…

Matka siedziała przy oknie i patrzyła przez szybę na parking.

– W końcu raczyłaś przyjechać – rzuciła bez emocji.

Nie odpowiedziałam nic. Usiadłam przy łóżku ojca i trzymałam go za rękę przez godzinę.

Po jego śmierci wszystko się zmieniło. Matka zamknęła się jeszcze bardziej w sobie. Sprzedała mieszkanie i przeniosła się do mniejszego lokum na Targówku.

Kacper założył rodzinę w Poznaniu i rzadko przyjeżdżał do Warszawy.

Ja zostałam w Krakowie z Pawłem… aż do dnia, kiedy dowiedziałam się o jego zdradzie.

Znalazłam wiadomości na jego telefonie – pisał do innej dziewczyny z roku.

– Paweł… dlaczego? – zapytałam przez łzy.

– Przepraszam… Po prostu… Ty zawsze byłaś taka zamknięta…

Znowu poczułam się niewystarczająca. Jakby całe życie ktoś wbijał mi do głowy, że nie zasługuję na miłość.

Wróciłam do Warszawy na kilka miesięcy – nie miałam dokąd pójść.

Matka przyjęła mnie bez słowa współczucia:

– No widzisz? Mówiłam ci, że nic z tego nie będzie.

Zamknęłam się w dawnym pokoju i przez kilka tygodni prawie nie wychodziłam.

Pewnego dnia usłyszałam kłótnię matki przez telefon:

– Kacper? Nie mam czasu na twoje problemy! Zawsze tylko coś ode mnie chcecie!

Wtedy dotarło do mnie: ona nie potrafi kochać nikogo – ani mnie, ani Kacpra, ani nawet siebie samej.

Zaczęłam terapię. To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu – przyznać się przed samą sobą, że potrzebuję pomocy.

Dziś mam trzydzieści dwa lata i własne mieszkanie na Ochocie. Pracuję jako nauczycielka polskiego w liceum i każdego dnia staram się być dla moich uczniów kimś więcej niż tylko nauczycielką – chcę być dla nich wsparciem, którego sama nigdy nie miałam.

Matka czasem dzwoni – rzadko i tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuje.

– Karolina… mogłabyś mi zrobić zakupy? – pyta chłodno.

Robię te zakupy bez słowa pretensji. Już nie oczekuję od niej miłości ani akceptacji.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można nauczyć się kochać naprawdę, jeśli nigdy nie zaznało się miłości? Czy da się przerwać ten łańcuch chłodu i obojętności?

A wy… czy wierzycie, że można stworzyć własną rodzinę od nowa? Że można być dobrym rodzicem mimo własnych ran?