Cisza po burzy: Historia o matce, której nie potrafię współczuć

– Znowu nie posprzątałaś w kuchni! – głos mojej matki przeszył ciszę jak nóż. Stałam w progu, z torbą na ramieniu, gotowa wyjść do pracy. Spojrzałam na nią bez słowa. Jej twarz była wykrzywiona gniewem, a w oczach błyszczała ta znajoma iskra pretensji. Ile razy już słyszałam ten ton? Ile razy próbowałam się tłumaczyć, usprawiedliwiać, walczyć o odrobinę zrozumienia? Dziś nie miałam już siły.

Wyszłam, trzaskając drzwiami. Na klatce schodowej spotkałam panią Halinę. Miała na sobie swój ulubiony sweter w kwiaty i uśmiechnęła się do mnie ciepło.

– Dzień dobry, Marto. Jak się dziś czujesz?

– W porządku – skłamałam. – Spieszę się do pracy.

Halina spojrzała na mnie uważnie, jakby widziała więcej niż chciałam pokazać. Zawsze była dla mnie jak ciocia – cicha, dobra dusza naszego bloku. Kiedy byłam dzieckiem, częściej rozmawiałam z nią niż z własną matką.

Moja mama, Barbara, była kobietą twardą i surową. Ojciec odszedł, gdy miałam dziesięć lat. Zostawił nas z długami i pustką w domu. Mama nigdy mu tego nie wybaczyła – ani jemu, ani mnie. W jej oczach byłam winna wszystkiemu: jej zmarnowanemu życiu, samotności, każdej porażce. Każdego dnia przypominała mi o tym słowami ostrymi jak brzytwa.

Kiedy dowiedziałam się o jej chorobie, poczułam… nic. Żadnego żalu, strachu czy współczucia. Była to dla mnie informacja – jak prognoza pogody albo wiadomość w radiu. Lekarz powiedział: rak trzustki, stadium zaawansowane. Mama patrzyła na mnie z łóżka szpitalnego i czekała na łzy, na rozpacz. Nie dałam jej tego. Może właśnie tego chciała najbardziej – zobaczyć, że cierpię przez nią.

Pani Halina zaczęła przychodzić do nas coraz częściej. Przynosiła zupę, pomagała przy sprzątaniu, rozmawiała z mamą godzinami. Czasem słyszałam ich śmiech zza drzwi pokoju – śmiech mojej matki był mi obcy, sztuczny jak maska. Zastanawiałam się, czy Halina naprawdę wierzy w jej przemianę, czy tylko udaje dla świętego spokoju.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu późno. W kuchni siedziały obie przy herbacie.

– Marta, usiądź z nami – zaproponowała Halina.

– Nie mam ochoty – odpowiedziałam chłodno.

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem:

– Zawsze jesteś taka zimna. Nawet teraz, kiedy jestem chora.

– Może dlatego, że nigdy nie nauczyłaś mnie być inną – wybuchłam nagle. – Całe życie słyszałam tylko pretensje i żale!

Halina próbowała załagodzić sytuację:

– Dziewczyny, życie jest za krótkie na kłótnie…

Ale ja już nie słuchałam. Wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w swoim pokoju. Słyszałam cichy płacz mamy i szept Haliny: „Barbaro, musisz jej wybaczyć…”.

Przez kolejne dni unikałam domu jak ognia. Pracowałam po godzinach, spałam u koleżanki. Mama dzwoniła – nie odbierałam. Halina zostawiała mi wiadomości: „Twoja mama pyta o ciebie”.

W końcu wróciłam. W mieszkaniu panowała cisza. Mama leżała w łóżku, blada i słaba jak cień samej siebie.

– Marta… – wyszeptała. – Przepraszam.

Te dwa słowa zabrzmiały jak obcy język w jej ustach. Patrzyłam na nią długo, próbując poczuć cokolwiek – żal, gniew, współczucie. Nic.

– Za późno – odpowiedziałam cicho.

Halina przyszła tego wieczoru. Usiadłyśmy razem w kuchni.

– Wiesz, twoja mama bardzo cię kocha – powiedziała delikatnie.

Zaśmiałam się gorzko:

– Kocha? Nigdy tego nie okazała.

Halina spojrzała na mnie smutno:

– Czasem ludzie nie potrafią inaczej. Twoja mama miała trudne życie… Może nie umiała być matką taką, jakiej potrzebowałaś.

Milczałam długo.

– A co ze mną? Czy ja muszę jej wszystko wybaczyć tylko dlatego, że jest chora?

Halina ujęła moją dłoń:

– Nie musisz niczego robić na siłę. Ale czasem warto spróbować zrozumieć.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wspominałam dzieciństwo: zimne święta bez ojca, krzyki za ścianą, samotność przy stole. Przypomniałam sobie też momenty, kiedy mama tuliła mnie do snu – rzadkie i ulotne jak sen.

Kilka tygodni później mama zmarła. Byłam przy niej do końca – nie z miłości, ale z poczucia obowiązku. Po pogrzebie Halina przyszła do mnie z ciastem i herbatą.

– Jak się czujesz? – zapytała cicho.

Wzruszyłam ramionami:

– Nie wiem… Pusto mi jakoś.

Halina przytuliła mnie mocno:

– Pustka to też uczucie. Pozwól sobie je przeżyć.

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na światło w oknach sąsiadów. Myślę o mamie i o tym wszystkim, czego nigdy sobie nie powiedziałyśmy. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy ona naprawdę zasłużyła na moje obojętność?

Może każdy z nas nosi w sobie rany, których inni nie widzą? Może przebaczenie to nie dar dla drugiego człowieka, ale dla samego siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?