Cicha codzienność z synem, za którą zapłaciłam zbyt wysoką cenę – historia Anny Kaczmarek
Zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi za synem wracającym z pracy, usłyszałam trzask talerza w kuchni. Zamarłam. – „Mamo! Znowu te stare kubki!” – krzyknął Kuba, a ja poczułam znajome ukłucie w sercu. Zwykły dzień, zwykła kłótnia o drobiazgi – a jednak każda taka chwila przypomina mi, jak bardzo walczyłam o tę codzienność. I jak wiele mnie ona kosztowała.
Mam na imię Anna Kaczmarek. Mieszkam w Poznaniu, w bloku z wielkiej płyty na Winogradach. Dziś jestem matką dorosłego syna i żoną człowieka, który nie jest jego ojcem. Ale zanim to wszystko się wydarzyło, byłam zwyczajną dziewczyną z małego miasteczka pod Gnieznem. Moja historia zaczyna się w lutowy wieczór 1997 roku – wieczór, który na zawsze podzielił moje życie na „przed” i „po”.
Miałam wtedy 18 lat, byłam maturzystką w liceum ogólnokształcącym. Marzyłam o studiach na polonistyce, o wielkim świecie, o tym, by uciec z domu, gdzie ojciec – Marian – wiecznie pił, a matka – Teresa – próbowała wszystko ukryć przed sąsiadami. Tamtego wieczoru wracałam z korepetycji u pani Wandy. Śnieg skrzypiał pod butami, a ja szłam skrótem przez park, bo chciałam zdążyć na „Klan” w telewizji.
Nie zauważyłam go od razu. Szedł za mną cicho, aż nagle poczułam szarpnięcie za ramię. – „Masz papierosa?” – zapytał obcy głos. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam mężczyznę w ciemnej kurtce. Pachniał alkoholem i potem. – „Nie mam!” – odpowiedziałam nerwowo i przyspieszyłam kroku. Ale on był szybszy. Złapał mnie mocno, przewrócił na śnieg i przycisnął do ziemi.
Nie krzyczałam – nie mogłam. Zakrył mi usta ręką. Pamiętam tylko ból, zimno i jego ciężar. Pamiętam też ciszę po wszystkim – ciszę tak gęstą, że aż bolała bardziej niż to, co mi zrobił. Potem po prostu odszedł. Leżałam chwilę bez ruchu, zanim zebrałam się na siłę, by wrócić do domu.
Weszłam do mieszkania tylnymi drzwiami, żeby nikt mnie nie widział. Ubrania schowałam na dnie szafy. Przez kilka dni nie mówiłam nic nikomu. Bałam się ojca – wiedziałam, że uzna to za moją winę. Matka była zajęta młodszym bratem, a ja zamknęłam się w sobie.
Dopiero po kilku tygodniach zaczęły się mdłości. Potem spóźnił mi się okres. Kiedy test ciążowy pokazał dwie kreski, świat mi się zawalił. W łazience płakałam tak cicho, żeby nikt nie usłyszał.
W końcu powiedziałam mamie prawdę. Najpierw była cisza, potem płacz i krzyk: – „Jak mogłaś?! Co ludzie powiedzą?!” Ojciec dowiedział się przypadkiem i wpadł w szał. – „Wyrzucą mnie z roboty przez twoją hańbę!” – wrzeszczał pijany wieczorem.
Przez kilka tygodni żyliśmy jak w piekle. Matka chciała wysłać mnie do ciotki do Niemiec na „wakacje”, żebym tam urodziła i oddała dziecko do adopcji. Ja jednak nie potrafiłam się na to zgodzić. Czułam już pod sercem życie i wiedziałam, że nie oddam go nikomu.
W końcu podjęliśmy decyzję: wyprowadzamy się do Poznania do siostry mamy – cioci Haliny. Ojciec rzucił pracę w zakładzie mięsnym i zaczął dorabiać na budowie. Matka sprzątała klatki schodowe i opiekowała się starszymi ludźmi. Ja rzuciłam szkołę przed maturą.
Kuba urodził się w listopadzie 1997 roku w szpitalu przy Polnej. Był malutki i krzyczał tak głośno, że pielęgniarki śmiały się: – „Będzie miał charakter!” Patrzyłam na niego ze łzami w oczach i nie wiedziałam, czy bardziej czuję miłość czy strach.
Przez pierwsze lata żyliśmy skromnie. Ojciec coraz częściej pił i znikał na całe noce. Matka była zgorzkniała i obwiniała mnie za wszystko: – „Gdyby nie ty, miałabym spokojne życie!” – powtarzała przy każdej okazji.
Kiedy Kuba miał trzy lata, ojciec odszedł do innej kobiety. Zostawił nas bez pieniędzy i wsparcia. Matka popadła w depresję i przestała ze mną rozmawiać na długie miesiące.
Wtedy poznałam Pawła – sąsiada z klatki obok. Był wdowcem po trzydziestce z córką w podstawówce. Pomagał mi nosić zakupy i czasem zabierał Kubę na plac zabaw razem ze swoją Kasią.
Z czasem zaczęliśmy być sobie coraz bliżsi. Paweł był czuły i cierpliwy, nigdy nie pytał o ojca Kuby. Po roku zamieszkaliśmy razem.
Ale wtedy pojawiły się nowe problemy: matka Pawła nie akceptowała mnie ani mojego dziecka. – „To nie jest twoje dziecko! Po co ci taki bagaż?” – mówiła mu przy każdej okazji.
Paweł jednak był uparty i stanął po mojej stronie. Wzięliśmy ślub cywilny w urzędzie na Jeżycach. Kuba mówił do niego „tato”, choć nigdy nie powiedziałam mu prawdy o jego pochodzeniu.
Przez lata żyliśmy jak normalna rodzina: praca, szkoła, wakacje nad morzem w Międzyzdrojach raz na dwa lata. Ale cień przeszłości nigdy mnie nie opuszczał.
Kiedy Kuba miał 15 lat, zaczął zadawać pytania: – „Mamo, dlaczego nie mam zdjęć z tatą jak byłem mały? Czemu babcia Teresa nigdy ze mną nie rozmawia?” Zbywałam go półsłówkami, aż pewnego dnia podsłuchał rozmowę mojej matki z ciotką Haliną:
– „Ona nigdy nie powinna była tego dziecka zostawić! To przecież dziecko gwałtu!”
Kuba wbiegł do pokoju blady jak ściana:
– „To prawda? Jestem dzieckiem gwałtu?”
Nie potrafiłam wtedy odpowiedzieć nic sensownego. Pamiętam tylko jego łzy i trzask drzwiami.
Od tamtej pory nasze relacje były trudne. Kuba zamknął się w sobie, zaczął sprawiać problemy w szkole, wdawać się w bójki. Paweł próbował go wspierać:
– „Kuba, nieważne jak przyszedłeś na świat – jesteś moim synem!”
Ale on nie chciał słuchać.
Dopiero po kilku latach terapii rodzinnej zaczęliśmy odbudowywać zaufanie. Kuba skończył technikum informatyczne i dostał pracę w dużej firmie IT w centrum Poznania.
Dziś ma 26 lat i mieszka ze mną oraz Pawłem w naszym małym mieszkaniu na Winogradach. Czasem kłócimy się o drobiazgi – jak dziś o te stare kubki – ale wiem już, że to tylko powierzchnia.
Często myślę o tym wszystkim nocami: czy gdybym wtedy powiedziała prawdę wcześniej… czy gdybym oddała Kubę do adopcji… czy gdybym miała odwagę zawalczyć o siebie…
Moje życie to ciągłe balansowanie między wdzięcznością za syna a bólem po straconej młodości i rodzinnych ranach, które nigdy się nie zagoiły.
Dziś patrzę na Kubę i pytam siebie: czy można być naprawdę szczęśliwą matką po tym wszystkim? Czy wy też czasem czujecie, że cena za codzienne szczęście bywa zbyt wysoka?