Babciu, dlaczego mnie nie przyjmujesz? Moje życie po utracie pracy i walka o akceptację w rodzinie
– Znowu przyszłaś? – głos mamy rozbrzmiał w korytarzu, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć buty. Stałam z synkiem na rękach, mokra od deszczu, z torbą przewieszoną przez ramię. Michaś spał, wtulony w moją szyję, a ja czułam, jak łzy mieszają się z kroplami deszczu na mojej twarzy.
– Mamo, nie mam już gdzie pójść – wyszeptałam, próbując nie obudzić dziecka. – Proszę cię, to tylko na kilka dni. Znajdę coś, obiecuję.
Mama spojrzała na mnie chłodno. – Dziecko to tylko kłopot. Sama tego chciałaś, sama sobie radź. Ja już swoje wychowałam.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez całe życie starałam się zasłużyć na jej miłość i akceptację. Teraz, kiedy najbardziej jej potrzebowałam, odwracała się ode mnie. Stałam w progu jej mieszkania, czując się jak intruz.
Jeszcze kilka miesięcy temu miałam wszystko poukładane. Praca w biurze rachunkowym w centrum Warszawy, stabilny związek z Pawłem, plany na przyszłość. Kiedy zaszłam w ciążę, Paweł był szczęśliwy – przynajmniej tak mówił. Ale kiedy Michaś miał trzy miesiące, Paweł oznajmił, że „nie jest gotowy na takie życie” i wyprowadził się do koleżanki z pracy. Zostałam sama.
Po urlopie macierzyńskim wróciłam do biura tylko po to, by usłyszeć: „Przykro nam, ale musimy zredukować etaty.” W jednej chwili straciłam wszystko: bezpieczeństwo finansowe, poczucie własnej wartości i resztki wiary w ludzi.
Przez pierwsze tygodnie próbowałam sobie radzić sama. Wynajmowałam kawalerkę na Pradze, żyjąc z oszczędności i zasiłku. Ale pieniądze szybko się skończyły. Każda rozmowa kwalifikacyjna kończyła się tak samo:
– Ma pani małe dziecko? – Tak.
– A kto się nim zajmie w razie choroby?
– Ja…
– Dziękujemy, odezwiemy się.
Nikt się nie odezwał.
W końcu nie miałam wyjścia. Spakowałam kilka rzeczy do torby, zabrałam Michasia i pojechałam do mamy. Liczyłam na wsparcie, choćby chwilowe schronienie. Zamiast tego usłyszałam: „Dziecko to tylko ciężar”.
Przez kolejne dni mieszkałyśmy u sąsiadki z klatki obok – pani Haliny. Starsza kobieta przyjęła nas bez słowa skargi. Gotowała nam obiady, pozwalała korzystać z łazienki i pralki. – Twoja mama zawsze była twarda – powiedziała pewnego wieczoru. – Ale serce ma dobre. Może boi się przyznać do słabości?
Nie potrafiłam tego zrozumieć. Przecież byłam jej córką! Czy naprawdę tak trudno było okazać trochę czułości?
Któregoś dnia spotkałam mamę na klatce schodowej. Stała z siatkami pełnymi zakupów.
– Mamo…
– Co? – rzuciła bez emocji.
– Dlaczego nie chcesz nam pomóc? Przecież to twój wnuk…
Spojrzała na mnie długo, jakby szukała odpowiedzi w mojej twarzy.
– Boję się – powiedziała cicho. – Boję się, że znowu będziesz cierpieć przez mężczyznę. Że zostaniesz sama jak ja po twoim ojcu. Nie chcę patrzeć, jak powtarzasz moje błędy.
Zaniemówiłam. Po raz pierwszy usłyszałam od niej coś więcej niż chłodne uwagi czy krytykę.
– Ale ja nie jestem tobą! – krzyknęłam przez łzy. – Potrzebuję cię teraz! Nie chcę być sama!
Mama odwróciła wzrok i weszła do mieszkania, zostawiając mnie na korytarzu z roztrzęsionym sercem.
Wieczorem zadzwoniła do mnie ciocia Basia z Lublina:
– Słyszałam od mamy… Przyjedź do nas na jakiś czas. Pomogę ci znaleźć pracę, zaopiekuję się Michałem, kiedy będziesz miała rozmowy.
Nie chciałam wyjeżdżać z Warszawy, ale nie miałam wyboru. Spakowałam nasze rzeczy i pojechałam do Lublina. Ciocia przyjęła nas jak własną rodzinę. Michaś szybko zaprzyjaźnił się z jej wnukami, a ja zaczęłam szukać pracy od nowa.
Każdego wieczoru dzwoniłam do mamy. Czasem odbierała, czasem nie. Rozmowy były krótkie i pełne napięcia:
– Jak Michaś? – pytała bez entuzjazmu.
– Dobrze… Tęskni za tobą.
– Dziecko szybko zapomina.
Ale ja nie zapominałam. Każdego dnia bolało mnie to odrzucenie bardziej niż samotność czy brak pieniędzy.
Po kilku tygodniach znalazłam pracę w sklepie spożywczym na osiedlu cioci Basi. Nie była to praca marzeń, ale pozwalała nam przeżyć i powoli odbudowywać poczucie własnej wartości.
Któregoś dnia Michaś zachorował na anginę. Gorączka nie spadała przez trzy dni. Siedziałam przy jego łóżku całą noc, modląc się o cud. Wtedy zadzwoniła mama.
– Słyszałam od Basi… Jak Michaś?
– Chory… Bardzo się boję.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Chciałabym go zobaczyć – powiedziała nagle mama.
Poczułam ulgę i żal jednocześnie.
– Przyjedź… Proszę.
Mama przyjechała następnego dnia rano. Weszła do pokoju cicho i usiadła przy łóżku Michasia. Gładziła go po włosach, a ja patrzyłam na nią ze łzami w oczach.
– Przepraszam – wyszeptała nagle. – Nie umiem być dobrą matką… Ale chcę spróbować być dobrą babcią.
Objęłyśmy się obie nad śpiącym dzieckiem. Po raz pierwszy poczułam, że nie jestem sama.
Dziś wiem, że rodzina to nie tylko wsparcie w dobrych chwilach, ale przede wszystkim wtedy, gdy świat wali się na głowę. Czy można nauczyć się kochać na nowo? Czy warto wybaczać tym, którzy nas zawiedli? Może właśnie wtedy rodzi się prawdziwa siła…