Adoptowałam córkę mężczyzny, który mnie nie wybrał – historia o miłości, stracie i rodzinnych wyborach

Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego – mojej matki. Stałam w kuchni, trzymając w ręku kubek z herbatą, kiedy usłyszałam jej głos: „Natalia! Znowu wracasz tak późno? Myślisz, że możesz robić, co chcesz?!”

Zamarłam. Miałam wtedy dwadzieścia cztery lata, a czułam się jak nastolatka przyłapana na paleniu papierosa za garażami. Wróciłam z pracy po dwunastej, bo szef kazał mi zostać na inwentaryzację. Ale matka nie słuchała tłumaczeń. Dla niej byłam wiecznie nieogarnięta, wiecznie nie taka. Ojciec tylko westchnął zza gazety.

– Daj jej spokój, Zosiu – mruknął.
– Ty się nie wtrącaj! – syknęła.

Tak wyglądały moje wieczory w rodzinnym domu w Radomiu. Praca w sklepie budowlanym, powroty do mieszkania pachnącego bigosem i wiecznymi pretensjami. Marzyłam o czymś więcej. O miłości. O własnej rodzinie. O tym, by ktoś patrzył na mnie z czułością.

I wtedy pojawił się Michał.

Poznałam go na szkoleniu w Warszawie. Był instruktorem BHP – przystojny, z lekko krzywym uśmiechem i oczami, które śmiały się nawet wtedy, gdy milczał. Siedzieliśmy obok siebie przez trzy dni. Rozmawialiśmy o wszystkim: o podróżach, o muzyce, o tym, jak trudno być dorosłym w Polsce. Po szkoleniu wymieniliśmy się numerami.

Czekałam na wiadomość od niego jak głupia. Przyszedł SMS: „Może kawa w piątek?”

Spotkaliśmy się na Powiślu. Było zimno, śnieg skrzypiał pod butami. Michał przyniósł mi czekoladę i powiedział: „Wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje czegoś słodkiego”. Śmiałam się wtedy pierwszy raz od miesięcy.

Zakochałam się po uszy. On też wydawał się szczęśliwy. Przez kilka tygodni żyliśmy jak w bajce – kino, spacery po Łazienkach, długie rozmowy do nocy. W końcu zaprosił mnie do siebie do Piaseczna.

Weszłam do jego mieszkania i zobaczyłam zdjęcie kobiety na komodzie.

– To moja żona – powiedział cicho.
Zamarłam.
– Była żona – poprawił się szybko. – Rozwiedliśmy się rok temu. Została mi po niej córka…

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Poczułam ukłucie zazdrości i lęku.
– Masz dziecko?
– Tak. Ma na imię Lena. Ma cztery lata.

Przez chwilę milczeliśmy.
– Chciałbym, żebyś ją poznała – powiedział w końcu.

Zgodziłam się. Bałam się jak diabli, ale zgodziłam się.

Lena była drobna, z burzą rudych włosów i oczami jak Michał. Patrzyła na mnie z nieufnością.
– To twoja nowa dziewczyna? – spytała bez ogródek.
Michał się zarumienił.
– Lena…
– Nic nie szkodzi – uśmiechnęłam się do niej. – Możemy być koleżankami?
Wzruszyła ramionami.

Przez kilka miesięcy próbowałam zdobyć jej zaufanie. Raz było lepiej, raz gorzej. Michał był coraz bardziej obecny w moim życiu – aż pewnego dnia po prostu przestał dzwonić.

Najpierw myślałam, że coś mu się stało. Pisałam, dzwoniłam – cisza. Po tygodniu pojechałam pod jego blok. Stałam tam godzinę, aż zobaczyłam go wychodzącego z inną kobietą i Leną trzymającą ją za rękę.

Serce mi pękło.

Podbiegłam do niego.
– Michał! Co się dzieje?
Spojrzał na mnie jak na obcą osobę.
– Przepraszam… To nie powinno było się tak potoczyć…
Kobieta spojrzała na mnie chłodno.
– Michał jest ze mną – powiedziała cicho. – Proszę zostawić nas w spokoju.

Nie pamiętam, jak wróciłam do domu. Płakałam całą noc. Matka weszła rano do pokoju i zobaczyła mnie skuloną pod kołdrą.
– Co znowu? – spytała zniecierpliwiona.
– On mnie zostawił…
– A czego się spodziewałaś? Z dzieckiem? Po przejściach? Lepiej znajdź sobie normalnego chłopaka!

Przez kolejne miesiące byłam cieniem samej siebie. W pracy robiłam wszystko mechanicznie. Unikałam ludzi. Nawet ojciec zauważył:
– Natalia… życie toczy się dalej.
Ale ja nie chciałam żyć dalej bez Michała i Leny.

Minęły dwa lata.

Pewnego dnia dostałam wiadomość na Messengerze: „Natalia? Tu Lena”.
Zamarłam. Lena? Przecież miała wtedy sześć lat…
Odpisałam: „Cześć! Skąd masz mój kontakt?”
„Tata dał mi kiedyś twój numer. Mama nie żyje.”

Serce mi stanęło.
„Co się stało?”
„Wypadek samochodowy.”

Po chwili napisał Michał:
„Przepraszam, że Lena napisała bez mojej zgody… Nie radzę sobie.”

Nie zastanawiałam się ani chwili. Pojechałam do Piaseczna tego samego dnia.

Michał był cieniem człowieka, którego znałam. Lena siedziała skulona na kanapie, tuliła pluszowego misia.
– Cześć… – szepnęła.
Usiadłam obok niej.
– Chcesz pogadać?
Pokiwała głową i wtuliła się we mnie tak mocno, że aż zabolało mnie serce.

Zostałam u nich na noc. Michał płakał w kuchni nad kubkiem herbaty.
– Nie wiem, co robić… Lena nie chce jeść, nie chce chodzić do szkoły… Ja… ja też nie daję rady…
Objęłam go bez słowa.

Od tamtej nocy zaczęliśmy tworzyć coś na kształt rodziny. Pomagałam im codziennie – gotowałam obiady, odrabiałam z Leną lekcje, chodziłyśmy razem na spacery do lasu kabackiego. Michał powoli wracał do życia.

Ale moja matka była wściekła:
– Ty chyba zwariowałaś! Pomagasz facetowi, który cię zostawił?! Jeszcze z cudzym dzieckiem?!
Ojciec próbował ją uciszyć:
– Zosiu, daj jej żyć po swojemu!
Ale ona nie dawała za wygraną:
– Zobaczysz! Znowu cię zrani!

Nie zranił. Po pół roku zamieszkałam z nimi na stałe. Lena zaczęła mówić do mnie „mamo”. Michał poprosił mnie o rękę przy stole podczas niedzielnego obiadu:
– Natalia… wiem, że nie jestem ideałem… Ale jesteś dla nas wszystkim… Zostaniesz z nami?
Płakałam ze szczęścia.

Adopcja Leny była trudna – matka biologiczna nie żyła, ale jej rodzina próbowała walczyć o opiekę nad dziewczynką. Przesłuchania w sądzie były koszmarem:
– Czy jest pani świadoma odpowiedzialności?
– Tak…
– Czy kocha pani to dziecko jak własne?
Spojrzałam na Lenę siedzącą obok mnie i odpowiedziałam bez wahania:
– Bardziej niż siebie samą.

Wygraliśmy sprawę po roku batalii sądowej i rodzinnych awanturach. Matka przestała się do mnie odzywać na kilka miesięcy:
– Zniszczyłaś sobie życie! Nigdy nie zaakceptuję tej decyzji!
Ojciec odwiedzał mnie ukradkiem:
– Jesteś dzielna… Jestem z ciebie dumny.

Dziś Lena ma dziesięć lat i jest moją córką nie tylko według papierów – ale przede wszystkim według serca. Michał czasem patrzy na mnie z wyrzutem sumienia:
– Wiesz… nigdy nie zasłużyłem na drugą szansę od ciebie…
Odpowiadam mu wtedy:
– Może to nie ty zasłużyłeś… Może to ja musiałam nauczyć się przebaczać?

Czasem zastanawiam się: czy gdyby wtedy wybrał mnie zamiast tamtej kobiety, byłabym dziś szczęśliwsza? Czy Lena byłaby moją córką? Czy potrafiłabym kochać tak mocno bez tej całej drogi przez ból?

A wy? Czy wybralibyście przebaczenie czy dumę? Czy rodzina to tylko więzy krwi?