„Zarabiam 3600 zł miesięcznie, 2400 zł przeznaczam na moją młodszą córkę Różę, 400 zł na starszą, Wiktorię. Ostatnio zauważyłam coś niepokojącego”
Mieszkając w małym, ciasnym mieszkaniu na obrzeżach tętniącego życiem miasta, często zastanawiam się nad wyborami, które mnie tu przyprowadziły. Nazywam się Alicja, a dwadzieścia lat temu przeprowadziłam się z spokojnego miasteczka na Śląsku do Warszawy, mając nadzieję na lepsze możliwości pracy i zapewnienie bytu moim dwóm córkom, Róży i Wiktorii.
Wtedy Jerzy, mój mąż, obiecał do nas dołączyć, jak tylko uporządkuje swoje sprawy. Ale z biegiem lat stało się jasne, że nie ma zamiaru do nas dołączyć. Znalazł pocieszenie w swojej samotności i hobby, zostawiając mi całą odpowiedzialność finansową.
Pracując jako kasjerka w sklepie spożywczym, zarabiam około 3600 zł miesięcznie. To nie wiele, ale jakoś sobie radzę. Róża, moja młodsza córka, ma 22 lata i jest na ostatnim roku studiów. Jest bystra i ambitna, studiuje pracę socjalną. Co miesiąc wysyłam jej 2400 zł, aby pomóc w opłaceniu czesnego i kosztów utrzymania. Wiktoria, moja starsza córka w wieku 26 lat, pracuje na pół etatu w lokalnej bibliotece i próbuje się przebić jako pisarka. Co miesiąc wysyłam jej 400 zł, aby jak najbardziej jej pomóc.
Ostatnio zauważyłam coś niepokojącego. Pomimo moich starań i poświęceń, wydaje się, że rośnie dystans między mną a moimi córkami. Róża, przytłoczona studiami, rzadko dzwoni, a kiedy to robi, nasze rozmowy są krótkie i rozproszone. Wiktoria z kolei wydaje się mieć większe problemy, niż chce przyznać. Jej głos często brzmi zmęczony, a ona unika pytań o swoje życie osobiste.
W zeszłym miesiącu zdecydowałam się odwiedzić Wiktorię bez zapowiedzi. Myślałam, że to ją rozweseli i da nam szansę na ponowne zbliżenie. Kiedy przyjechałam do jej mieszkania, byłam zszokowana. Było późne popołudnie, a ona wciąż była w piżamie, pokój był bałaganem, papiery i książki rozrzucone wszędzie. Wydawała się chudsza niż pamiętam, w jej oczach brakowało zwykłego blasku.
Porozmawiałyśmy, i wyznała, że nie była w stanie zapłacić czynszu za ostatnie dwa miesiące. 400 zł, które jej wysyłałam, nie wystarczały, a ona była zbyt dumna, by prosić o więcej. Łzy napłynęły jej do oczu, gdy przyznała, że czuje się jak nieudacznik, niezdolna do pełnego utrzymania się.
Czując mieszankę rozpaczy i winy, obiecałam znaleźć sposób, aby wysyłać więcej pieniędzy, chociaż nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzę. Wizyta zakończyła się w smutnym tonie, a gdy odchodziłam, nie mogłam oprzeć się głębokiemu poczuciu porażki. Nie tylko w niewystarczającym zapewnieniu, ale także w niezauważeniu wcześniej problemów Wiktorii.
Podróż pociągiem powrotna była cicha, pełna refleksji. Zdałam sobie sprawę, że choć fizycznie byłam obecna dla moich córek, być może nie byłam tak emocjonalnie dostępna, jak potrzebowały. A teraz, gdy Jerzy żyje tylko dla siebie, pełna waga przyszłości naszych córek wydaje się cięższa niż kiedykolwiek na moich barkach.
Pisząc to, wciąż próbuję znaleźć rozwiązanie. Więź między nami wydaje się krucha, napięta przez lata trudności finansowych i niewypowiedzianych bóli. Obawiam się, że pomimo moich najlepszych starań, przepaść może się poszerzać, pozostawiając nas jako obcych, związanych tylko wspomnieniami szczęśliwszej przeszłości.