W dniu moich imienin zadzwoniła była żona mojego męża. Jedno zdanie zmieniło wszystko…
Stałam z nożem nad tortem, a w salonie rozbrzmiewało gromkie „Sto lat”. Goście klaskali, dzieci biegały wokół stołu, a ja czułam w dłoni ciężar telefonu. Jeszcze przed chwilą, zanim weszłam do kuchni po talerzyki, zadzwoniła była żona mojego męża. Odebrałam bez zastanowienia, myśląc, że może coś się stało z jej synem – naszym wspólnym pasierbem. Ale ona powiedziała tylko jedno zdanie: „Ludzie się nie zmieniają. On też nie”. I się rozłączyła.
Przez sekundę miałam ochotę rzucić telefon na podłogę. Zamiast tego schowałam go do kieszeni fartucha i wróciłam do salonu. Uśmiechałam się, kroiłam tort, przyjmowałam życzenia. Ale w środku czułam, jakby ktoś odsunął zasłonę, za którą przez lata chowałam własne wątpliwości.
Mój mąż, Tomek, był duszą towarzystwa. Zawsze opowiadał dowcipy, potrafił rozładować każdą napiętą sytuację. Kiedy się poznaliśmy, miał już za sobą rozwód i kilkuletniego syna, Kubę. Mówił mi wtedy: „To była pomyłka, nie pasowaliśmy do siebie”. Uwierzyłam mu. Chciałam wierzyć. Przez pierwsze lata naszego związku wszystko wydawało się proste – wspólne mieszkanie, wyjazdy nad morze z Kubą, niedzielne obiady u mojej mamy.
Ale potem zaczęły się drobne rysy. Tomek coraz częściej wracał późno z pracy. Tłumaczył się projektami, spotkaniami z klientami. Czasem znikał na całe weekendy pod pretekstem wyjazdów służbowych. Zawsze miał gotowe wyjaśnienie – a ja nie chciałam być tą podejrzliwą żoną. Przecież wiedziałam, jak bolało go to w poprzednim małżeństwie.
Tamtego wieczoru, po telefonie od jego byłej żony, patrzyłam na Tomka inaczej. Zauważyłam, jak ściska mnie za ramię podczas składania życzeń – mocniej niż zwykle, jakby chciał coś ukryć. Jak unika mojego wzroku, kiedy pytam go o plany na weekend. Jak szybko wychodzi do kuchni pod pretekstem przyniesienia kolejnej butelki wina.
Po imprezie długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok niego i słuchałam jego spokojnego oddechu. W głowie wciąż brzmiały słowa: „Ludzie się nie zmieniają. On też nie”. Co ona miała na myśli? Czy chodziło o zdradę? O kłamstwa? O coś jeszcze?
Następnego dnia zadzwoniła moja mama: – Kasiu, wszystko w porządku? Wyglądałaś na zamyśloną wczoraj.
– Jestem tylko zmęczona – skłamałam.
Przez kolejne dni obserwowałam Tomka uważniej niż kiedykolwiek wcześniej. Zaczął częściej wychodzić z domu bez słowa wyjaśnienia. Gdy pytałam, odpowiadał zdawkowo:
– Muszę jeszcze coś załatwić w pracy.
– O tej porze?
– Klient jest wymagający.
Zaczęłam przeglądać jego rzeczy – czego nigdy wcześniej nie robiłam. W kieszeni kurtki znalazłam paragon z kawiarni na drugim końcu miasta. Dwie kawy i dwa ciastka – w środku tygodnia, w godzinach pracy. W komputerze natknęłam się na wiadomości do jakiejś Anny – krótkie, ale czułe: „Tęsknię”, „Do zobaczenia jutro”.
Serce waliło mi jak młotem. Przez chwilę chciałam wszystko wyrzucić mu prosto w twarz – ale powstrzymałam się. Przypomniały mi się słowa jego byłej żony. Może ona też kiedyś znalazła podobne ślady? Może próbowała rozmawiać?
Wieczorem usiadłam naprzeciwko Tomka przy kuchennym stole.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– O czym?
– O nas. O tym, co się dzieje między nami.
– Kasiu…
– Nie kłam mi więcej – przerwałam mu drżącym głosem.
Przez chwilę milczał. Potem spuścił wzrok.
– To nie tak…
– To dokładnie tak – odpowiedziałam.
Nie zaprzeczył. Nie próbował się tłumaczyć. Po prostu siedział i patrzył na swoje dłonie.
Następne dni były jak życie pod wodą – wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Tomek spał na kanapie w salonie. Kuba pytał mnie: „Mamo, czemu tata jest smutny?”. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
W końcu zadzwoniła do mnie jego była żona – tym razem nie rozłączyła się od razu.
– Przepraszam za tamten telefon – powiedziała cicho. – Chciałam cię ostrzec… Ja też długo udawałam, że nic się nie dzieje.
– Dlaczego mi to zrobiłaś akurat wtedy?
– Bo wiedziałam, że tylko wtedy usłyszysz prawdę.
Rozmawiałyśmy długo – o tym, jak trudno odejść od kogoś, kogo się kocha; jak łatwo uwierzyć w kłamstwa dla świętego spokoju; jak bardzo boli świadomość, że to nie była nasza wina.
Po tej rozmowie poczułam ulgę – i strach jednocześnie. Wiedziałam już, że muszę podjąć decyzję. Że nie mogę dłużej udawać przed sobą i przed synem Tomka.
Tomek próbował przepraszać:
– To był tylko romans… Nic dla mnie nie znaczyła…
Ale ja już wiedziałam swoje.
Dziś mieszkam sama z Kubą. Tomek widuje go co drugi weekend. Czasem spotykamy się na neutralnym gruncie – dla dobra dziecka. Czasem patrzę na niego i zastanawiam się: czy naprawdę ludzie się nie zmieniają? Czy to ja byłam naiwna? Czy można zaufać jeszcze komuś po czymś takim?
Może powinnam była wcześniej zaufać własnej intuicji? Może powinnam była zapytać Tomka o wszystko już wtedy, gdy pojawiły się pierwsze sygnały?
A wy? Czy naprawdę ludzie się nie zmieniają? Czy warto wierzyć w drugą szansę?