Teściowa, która zatruła mi życie – i jak los się odwrócił
– Znowu to zrobiłaś nie tak, Aniu! – głos teściowej przeszył ciszę kuchni niczym nóż. Stałam przy zlewie, myjąc naczynia po niedzielnym obiedzie, który przygotowałam z największą starannością. Mimo to, pani Halina znalazła powód do krytyki: ziemniaki były za miękkie, mięso za suche, a surówka „jak z baru mlecznego”. Czułam, jak w gardle rośnie mi gula. Mój mąż Jan siedział przy stole, spuszczając wzrok na talerz. Jak zwykle nie stanął w mojej obronie.
Nie wiem, kiedy zaczęłam się bać niedziel. Kiedyś kojarzyły mi się z zapachem ciasta i śmiechem dzieci. Teraz były dla mnie synonimem napięcia i łez w łazience. Od dwunastu lat byłam żoną Jana. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – on był spokojny, opanowany, ja pełna energii i marzeń. Myślałam, że razem stworzymy dom pełen ciepła. Nie przewidziałam tylko jednego: jego matki.
Pani Halina od początku dawała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna. „Janek zasługuje na więcej”, powtarzała niby żartem, ale jej spojrzenie mówiło wszystko. Gdy urodził się nasz syn Michał, teściowa niemal zamieszkała z nami. Krytykowała każdy mój ruch: „Nie tak trzymasz dziecko”, „Za wcześnie na kaszkę”, „Nie umiesz go uspokoić”. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Przez lata próbowałam wszystkiego: rozmów, kompromisów, nawet terapii rodzinnej. Jan był zawsze pośrodku – „Nie przesadzaj, mama jest po prostu wymagająca”. Ale to nie była zwykła wymagająca matka. To była kobieta, która potrafiła zadzwonić o szóstej rano tylko po to, by powiedzieć mi, że źle wyprasowałam koszulę jej syna.
Pamiętam jeden szczególny wieczór. Michał miał wtedy gorączkę. Siedziałam przy jego łóżku całą noc, a rano Halina przyszła bez zapowiedzi. Zamiast zapytać, jak się czujemy, zaczęła wyliczać mi błędy: „Nie powinnaś była dawać mu syropu bez konsultacji ze mną”. Wtedy po raz pierwszy podniosłam głos: „To moje dziecko!”. Odpowiedziała chłodno: „Ale mój wnuk”.
Przez lata nauczyłam się milczeć. Dla świętego spokoju. Dla Jana. Dla Michała. Ale wewnątrz narastała we mnie złość i żal. Czułam się niewidzialna i niedoceniana.
Wszystko zmieniło się tej zimy. Pani Halina złamała nogę na lodzie i musiała zamieszkać u nas na kilka miesięcy. Nagle to ja stałam się jej opiekunką – gotowałam jej ulubione potrawy (które zawsze były „za tłuste” lub „za mdłe”), pomagałam w kąpieli, podawałam leki. Z dnia na dzień stawała się coraz bardziej zależna ode mnie.
Pewnego wieczoru usiadłyśmy naprzeciwko siebie w salonie. Halina spojrzała na mnie z nieskrywaną niechęcią:
– Myślisz, że teraz możesz mi pokazać, kto tu rządzi?
– Nie chcę rządzić – odpowiedziałam cicho. – Chcę tylko trochę szacunku.
– Szacunku? – prychnęła. – Ty? Dla ciebie?
Wtedy coś we mnie pękło.
– Tak, dla mnie! Przez lata znosiłam twoje uwagi i upokorzenia. Teraz jesteś zdana na moją pomoc i nawet wtedy nie potrafisz powiedzieć „dziękuję”.
Halina milczała przez dłuższą chwilę. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach cień niepewności.
Od tamtej pory coś się zmieniło. Teściowa stała się bardziej cicha, mniej krytyczna. Czasem nawet próbowała rozmawiać ze mną o czymś innym niż gotowanie czy wychowanie dzieci. Ale ja już nie potrafiłam jej zaufać.
Jan zauważył zmianę atmosfery w domu:
– Może spróbujmy jeszcze raz? Może teraz mama zrozumiała?
Patrzyłam na niego z niedowierzaniem:
– Przez dwanaście lat byłam dla niej nikim. Teraz mam być jej przyjaciółką?
Czułam satysfakcję widząc, jak los się odwrócił i Halina musiała polegać na mnie w każdej drobnej sprawie. Ale ta satysfakcja była gorzka. Zamiast ulgi czułam pustkę i smutek.
Dziś Halina wróciła do siebie. Michał dorasta i coraz częściej pyta mnie o babcię:
– Mamo, dlaczego babcia jest taka smutna?
Nie wiem, co mu odpowiedzieć.
Czy naprawdę warto było czekać tyle lat na chwilę triumfu? Czy zemsta daje ukojenie? A może powinnam była wcześniej zawalczyć o siebie i naszą rodzinę? Czasem patrzę w lustro i pytam samą siebie: czy jestem lepsza od niej? Czy umiem wybaczyć?