„Przyjechaliśmy świętować, a ty nie otwierasz drzwi!” – O tym, jak święta zamieniły się w koszmar rodzinny
– Karolina, otwieraj! Przecież wiesz, że zawsze przyjeżdżamy na Wigilię! – głos teściowej dudnił zza drzwi, a ja stałam po drugiej stronie z rękami drżącymi tak bardzo, że prawie upuściłam klucz.
W tym roku nie byłam gotowa. Nie na nich, nie na kolejne święta, które miały być moimi, a od lat były tylko ich. Z kuchni dobiegał zapach barszczu i smażonej ryby, ale tym razem nie czułam dumy z własnej pracy. Czułam tylko zmęczenie i żal.
– Karolina, słyszysz nas? – dołączyła się szwagierka, Agata. – Przecież dzieci czekają na prezenty!
Dzieci… Moje własne córki siedziały w salonie, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. Wiedziały, że coś jest nie tak. Zawsze byłam tą, która godziła wszystkich, uśmiechała się nawet wtedy, gdy w środku krzyczałam. Ale dziś… dziś nie miałam już siły.
Mój mąż, Tomek, stał obok mnie. Patrzył na mnie z niepokojem.
– Może jednak otworzysz? – szepnął. – Wiesz, jak mama potrafi być uparta…
Spojrzałam na niego z wyrzutem.
– A ty? Ty też jesteś uparty. Uparty w tym, żeby nigdy nie stanąć po mojej stronie.
Cisza. Tylko stukanie w drzwi i coraz głośniejsze nawoływania teściowej.
Wróćmy do początku. Kiedy wyszłam za Tomka, miałam nadzieję na ciepłą rodzinę. Moja własna mama zmarła wcześnie, tata był zamknięty w sobie. Marzyłam o domu pełnym śmiechu i zapachu ciasta drożdżowego. Przez pierwsze lata wszystko było dobrze – święta spędzaliśmy raz u nas, raz u nich. Ale potem teściowa zachorowała i uznała, że „u Karoliny najlepiej”.
Z początku czułam się doceniona. Lubiłam gotować, piec makowce i pierogi. Ale z roku na rok gości przybywało: szwagierka z mężem i dziećmi, brat Tomka z nową dziewczyną, nawet ciotka z Radomia. Każdy liczył na to, że „Karolina ogarnie”.
– Kochanie, ty to masz rękę do kuchni! – mówiła teściowa, siadając przy stole z kawą, podczas gdy ja biegałam między garnkami.
Nikt nie pytał, czy mam ochotę. Nikt nie proponował pomocy. Nawet Tomek uznał to za normę.
– Przecież lubisz święta – powtarzał.
Lubiłam… kiedyś.
W tym roku wszystko się posypało już w listopadzie. Tomek dostał awans i zaczął wracać późno do domu. Dziewczynki miały więcej zajęć pozalekcyjnych. Ja pracowałam zdalnie i ledwo wyrabiałam się ze wszystkim. A potem teściowa zadzwoniła:
– Karolinko, w tym roku przyjedziemy już 23 grudnia! Agata chce pomóc ci w kuchni.
Pomóc? Agata? Ta sama Agata, która nawet herbaty nie potrafi zrobić bez przypalenia czajnika?
Przez dwa tygodnie chodziłam jak bomba zegarowa. W pracy byłam rozkojarzona, w domu wybuchałam o byle co. Tomek nie widział problemu.
– Przecież to tylko kilka dni – mówił.
Kilka dni… dla niego to odpoczynek po pracy. Dla mnie – maraton bez końca.
W Wigilię rano obudziłam się z bólem głowy i łzami w oczach. Dzieci biegały po domu w piżamach, a ja stałam nad garnkiem z barszczem i myślałam: „Dlaczego nikt mnie nie pyta, czego ja chcę?”
Kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi i głosy za oknem, coś we mnie pękło.
– Nie otworzę – powiedziałam do Tomka.
– Co? – spojrzał na mnie jak na wariatkę.
– Nie otworzę drzwi. Nie dziś. Nie chcę kolejnych świąt dla innych. Chcę świąt dla nas.
Dzieci patrzyły na mnie ze zdziwieniem i strachem.
– Mamo…
Usiadłam na podłodze w przedpokoju i zaczęłam płakać. Tomek próbował mnie podnieść, ale odsunęłam go ręką.
Za drzwiami teściowa krzyczała coraz głośniej:
– Karolina! Co ty wyprawiasz?!
Wtedy usłyszałam głos mojej starszej córki:
– Mamo… może my też nie chcemy tych wszystkich gości?
Spojrzałam na nią przez łzy.
– Naprawdę?
Pokiwała głową.
– Zawsze jesteś zmęczona i krzyczysz na nas przed świętami…
To był moment przełomowy. Zrozumiałam, że nie tylko ja cierpię przez tę sytuację.
Po godzinie krzyki za drzwiami ucichły. Teściowa odjechała obrażona, Agata wysłała mi SMS-a: „Nie poznaję cię”.
Tomek milczał przez cały wieczór. Dzieci jadły barszcz i pierogi w piżamach przy choince. Po raz pierwszy od lat poczułam spokój.
Następnego dnia Tomek zapytał:
– I co teraz? Zerwiesz kontakt z moją rodziną?
Pokręciłam głową.
– Chcę tylko mieć wybór. Chcę świąt dla nas. Chcę być szczęśliwa.
Nie wiem, co będzie dalej. Może teściowa już nigdy do mnie nie zadzwoni. Może Tomek będzie miał mi to za złe do końca życia. Ale wiem jedno: jeśli nie postawię granic teraz, nigdy nie będę miała własnych świąt.
Czy naprawdę musimy zawsze poświęcać siebie dla innych? Czy rodzina to tylko obowiązek i tradycja? A może czasem warto powiedzieć „dość” i zawalczyć o siebie?