Postawiłam mu ultimatum: Niespodziewana przeprowadzka jego córki wywróciła nasze życie do góry nogami
– Nie wierzę, że to zrobiłeś bez konsultacji ze mną! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni naszego letniskowego domu w Borach Tucholskich, z rękami opartymi o blat, a Andrzej patrzył na mnie z tą swoją wiecznie spokojną miną. Za oknem padał deszcz, a ja miałam wrażenie, że wszystko wokół mnie się wali.
– Ela, przecież to tylko na chwilę. Ola nie ma się gdzie podziać – odpowiedział cicho, jakby próbował mnie udobruchać. Ale ja już wiedziałam, że ta „chwila” może trwać miesiącami. Znałam Olę. Miała 27 lat, była po rozwodzie i od zawsze miała talent do pakowania się w kłopoty. Ostatnio straciła pracę w kawiarni w Gdańsku i nie miała za co opłacić mieszkania.
– Andrzej, my tu przyjechaliśmy odpocząć, zrobić remont, mieć trochę spokoju! – głos mi się załamał. – A ty nawet nie zapytałeś, czy się zgadzam, żeby twoja córka z nami zamieszkała.
Przez chwilę panowała cisza. Słychać było tylko szum deszczu i cichy stukot kropli o parapet. Andrzej spuścił wzrok.
– Wiem, Ela. Ale Ola jest moją córką. Nie mogłem jej odmówić.
Wtedy poczułam się jak ktoś obcy w swoim własnym domu. Przez pięć lat naszego małżeństwa starałam się być dla Oli dobrą macochą, choć jej matka nigdy nie ułatwiała nam kontaktu. Ola zawsze była trochę na dystans – nieufna, zamknięta w sobie. Ale teraz… Teraz miałam poczucie, że Andrzej wybrał ją zamiast mnie.
Ola przyjechała dwa dni później. Wpadła do domu z wielką walizką i plecakiem, przemoczona do suchej nitki. Uśmiechnęła się do ojca, a mnie ledwie skinęła głową.
– Cześć, Elżbieta – powiedziała chłodno.
– Cześć, Olu – odpowiedziałam równie chłodno, choć serce waliło mi jak młotem.
Od tego dnia wszystko się zmieniło. Ola spała w pokoju gościnnym, ale całe dnie spędzała w salonie, rozmawiając z Andrzejem o swoim życiu, problemach i planach na przyszłość. Ja czułam się jak intruz we własnym domu. Próbowałam zająć się remontem – zamawiałam materiały budowlane, doglądałam ekipy montującej saunę – ale nie mogłam przestać myśleć o tym, jak bardzo zostałam odsunięta na bok.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi.
– Tata, nie wiem co dalej robić… Wszystko mi się sypie – mówiła Ola łamiącym się głosem.
– Dasz radę, córeczko. Jesteśmy tu dla ciebie – odpowiedział Andrzej.
Zacisnęłam pięści. „Jesteśmy”? Czy ktoś mnie o to pytał?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Andrzejem. Usiadłam naprzeciwko niego przy kuchennym stole.
– Musimy ustalić zasady – zaczęłam spokojnie, choć w środku kipiałam ze złości. – Nie mogę żyć w ciągłym napięciu. Albo Ola znajdzie sobie coś na stałe do końca miesiąca, albo ja wracam do miasta.
Andrzej spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Ela… To moja córka!
– A ja jestem twoją żoną! – przerwałam mu ostro. – Przez pięć lat byłam dla niej wsparciem, ale teraz czuję się jak powietrze. Nie mogę tak dłużej żyć.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Widziałam ból w jego oczach i poczułam wyrzuty sumienia. Ale wiedziałam też, że muszę zadbać o siebie.
Wieczorem Ola przyszła do mnie sama.
– Przepraszam, Elżbieta… Wiem, że to dla ciebie trudne – powiedziała cicho. – Ja naprawdę nie chcę wam przeszkadzać.
Spojrzałam na nią uważnie po raz pierwszy od dawna. Była zmęczona, przygnębiona, zagubiona. Przypomniałam sobie siebie sprzed lat – rozwódka z dwójką dzieci na karku i bez wsparcia rodziny.
– Olu… Ja też nie jestem idealna – powiedziałam łagodnie. – Ale musimy się jakoś dogadać.
Przez kolejne dni próbowałyśmy znaleźć wspólny język. Zaczęłyśmy razem gotować obiady, rozmawiać o drobiazgach. Okazało się, że mamy więcej wspólnego niż myślałam: obie lubimy książki Joanny Bator i długie spacery po lesie.
Jednak napięcie między mną a Andrzejem nie znikało. Czułam, że coś się między nami popsuło. On coraz częściej zamykał się w sobie albo wychodził na długie spacery z Olą. Ja zostawałam sama z myślami i pytaniami bez odpowiedzi.
Pewnego wieczoru usiedliśmy wszyscy razem przy stole. Ola spojrzała na nas poważnie.
– Chciałam wam podziękować za wszystko… Ale muszę zacząć żyć na własny rachunek. Znalazłam pracę w pobliskim pensjonacie i od przyszłego tygodnia przenoszę się do pokoju pracowniczego.
Andrzej odetchnął z ulgą, a ja poczułam mieszankę ulgi i smutku. Z jednej strony odzyskiwałam swój dom i spokój, z drugiej – wiedziałam, że coś bezpowrotnie się zmieniło.
Kiedy Ola wyjechała, Andrzej długo milczał. W końcu powiedział:
– Przepraszam cię, Ela… Chyba za bardzo chciałem być dobrym ojcem i zapomniałem o tobie.
Przytuliłam go mocno.
Dziś patrzę na to wszystko inaczej. Czy można być lojalnym wobec wszystkich naraz? Czy da się pogodzić potrzeby rodziny patchworkowej bez poświęcania siebie? Może czasem trzeba postawić granice… Ale czy to znaczy, że kochamy mniej?