Nie mogę już dłużej żyć w cieniu jego matki
— Znowu wracasz późno, Michał? — zapytałam, ledwo powstrzymując drżenie głosu. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na zegar, który już dawno wybił dwudziestą drugą. W powietrzu unosił się zapach zimnej zupy pomidorowej, którą ugotowałam specjalnie dla niego. Ale on nawet na mnie nie spojrzał. Zamiast tego rzucił klucze na komodę i poszedł prosto do pokoju swojej matki.
Słyszałam ich ciche rozmowy zza drzwi. Jego matka, pani Jadwiga, od zawsze była obecna w naszym życiu. Kiedy się pobraliśmy, myślałam, że to tylko na chwilę — że pomożemy jej po śmierci teścia, a potem zaczniemy własne życie. Ale minęło już siedem lat. Siedem lat w jednym domu, gdzie każdy mój krok był oceniany, a każda decyzja podważana.
— Michał, musimy porozmawiać — powiedziałam później tej nocy, kiedy wrócił do naszej sypialni. — Nie mogę już tak dłużej. Czuję się jak intruz we własnym domu.
Westchnął ciężko i usiadł na łóżku. — Sara, przecież wiesz, że mama nie da sobie rady sama. Po śmierci taty jest coraz słabsza. Nie mogę jej zostawić.
— Ale my też jesteśmy rodziną! — wybuchłam. — Nasze dzieci dorastają w atmosferze ciągłego napięcia! Ja… ja nie mam tu swojego miejsca.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Próbowałam być silna, ale czułam się coraz bardziej samotna. Każda rozmowa kończyła się tak samo: Michał tłumaczył się obowiązkiem wobec matki, a ja czułam się coraz bardziej niewidzialna.
Pani Jadwiga była mistrzynią subtelnych uwag. — Sara, dzieci znowu biegają po korytarzu. Powinnaś je lepiej pilnować — mówiła z uśmiechem, który nie sięgał oczu. Albo: — Kiedyś to się gotowało inaczej, ale rozumiem, młodzi mają swoje sposoby.
Czasem łapałam się na tym, że unikam własnych dzieci, żeby nie słyszeć kolejnych uwag. Zosia i Staś coraz częściej zamykali się w swoich pokojach. Czułam, że tracę kontakt z rodziną.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Michała z matką:
— Synku, nie zostawiaj mnie samej. Wiesz, że bez ciebie sobie nie poradzę… Sara jest zajęta dziećmi, a ja już nie mam siły.
— Mamo, nigdy cię nie zostawię — odpowiedział cicho Michał.
Te słowa bolały mnie bardziej niż jakakolwiek kłótnia. Poczułam się zdradzona przez własnego męża.
Zaczęłam rozmawiać z przyjaciółkami. — Sara, musisz postawić sprawę jasno — radziła mi Ania. — Albo on wybiera waszą rodzinę, albo zostajesz tam na zawsze.
Próbowałam jeszcze raz. — Michał, możemy wynająć mieszkanie niedaleko. Będziemy blisko mamy, ale wreszcie sami. Stać nas na to! — błagałam.
— Nie rozumiesz? Mama nie przeżyje sama ani jednego dnia! — krzyknął. — Jak możesz być taka samolubna?
Samolubna? Ja? Po tylu latach poświęceń?
W nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym, co będzie dalej. Czy naprawdę mam spędzić resztę życia w cieniu teściowej? Czy moje dzieci mają dorastać w domu pełnym napięcia?
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i zabrałam dzieci do mamy. Michał nawet nie próbował mnie zatrzymać. Moja mama przyjęła nas z otwartymi ramionami.
— Dobrze zrobiłaś, córko — powiedziała cicho. — Musisz walczyć o siebie.
Minęły dwa tygodnie ciszy ze strony Michała. W końcu zadzwonił.
— Sara… wrócisz? Mama źle się czuje bez dzieci…
— A ja? Ja też się źle czuję bez własnego domu! — odpowiedziałam drżącym głosem.
Rozmowa zakończyła się milczeniem.
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy naprawdę można poświęcić całe swoje życie dla innych, zapominając o sobie? Czy miłość do rodziny oznacza rezygnację z własnych marzeń i potrzeb? Może czasem trzeba odejść, żeby wreszcie zacząć żyć naprawdę?