Narzeczony mojej siostry był ideałem tylko na pokaz – prawda wyszła na jaw w najmniej oczekiwanym momencie
– Znowu on? – syknęłam pod nosem, słysząc jak drzwi wejściowe trzaskają i w przedpokoju rozlega się jego donośny śmiech. Mama już czekała z obiadem, a tata z udawaną nonszalancją poprawiał koszulę. Wszystko musiało być idealne, bo przychodził Damian – narzeczony mojej siostry, Kingi.
Od roku żyliśmy jak w teatrze. Każdy obiad, każda niedziela, każde rodzinne spotkanie kręciło się wokół niego. Damian był „perfekcyjny”: przystojny, elokwentny, zawsze z kwiatami dla mamy i żartem dla taty. Kinga promieniała przy nim, a ja… ja czułam się coraz bardziej przezroczysta. Nawet nasz pies, Borys, przestał mnie witać, kiedy Damian przekraczał próg.
– Cześć, rodzinko! – Damian rzucił kurtkę na wieszak i uśmiechnął się szeroko. – Ależ tu pachnie! Pani Aniu, pani powinna otworzyć własną restaurację!
Mama zarumieniła się jak nastolatka. Tata pokiwał głową z uznaniem. Kinga patrzyła na niego jak na świętego. A ja? Ja tylko przewróciłam oczami.
– Może byś raz zapytała mnie, jak mi minął dzień? – mruknęłam do Kingi, kiedy wszyscy zasiedli do stołu.
– Przestań, Ola – syknęła siostra. – Nie psuj atmosfery.
Atmosfera… Odkąd Damian pojawił się w naszym życiu, wszystko kręciło się wokół niego. Nawet nasze wspólne wieczory z Kingą przepadły. Zamiast plotek i śmiechu były tylko opowieści o tym, jaki Damian jest cudowny: „Damian kupił mi książkę”, „Damian zabrał mnie do kina”, „Damian powiedział, że jestem wyjątkowa”.
Z czasem zaczęłam dostrzegać rysy na tym idealnym obrazku. Damian był czarujący – ale tylko wtedy, gdy ktoś patrzył. Gdy zostawaliśmy sami w kuchni, potrafił rzucić kąśliwym żartem albo spojrzeć na mnie z wyższością.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi do pokoju Kingi:
– Nie rozumiem, czemu Ola jest taka nieprzyjemna – mówił Damian. – Może powinnaś jej powiedzieć, żeby znalazła sobie chłopaka? Może wtedy przestałaby być taka zgorzkniała.
Kinga zaśmiała się nerwowo.
– Daj spokój, ona zawsze była trochę dziwna…
Zacisnęłam pięści. Tak łatwo było im mnie ocenić. Tak łatwo było zapomnieć, że jeszcze rok temu to my z Kingą byłyśmy nierozłączne.
Zaczęłam obserwować Damiana uważniej. Zauważyłam, że często wychodzi na balkon z telefonem i rozmawia szeptem. Że czasem znika na całe popołudnia pod pretekstem „ważnych spraw”. Że coraz częściej Kinga wraca ze spotkań z nim zapuchnięta od płaczu.
Pewnego dnia znalazłam ją w łazience. Siedziała na podłodze i trzęsła się cała.
– Kinga… co się stało?
Nie odpowiedziała od razu. W końcu podniosła na mnie oczy.
– Damian… on… on mnie okłamał.
Serce mi zamarło.
– Co zrobił?
– Ma inną – wyszeptała. – Od miesięcy. A ja… ja nic nie widziałam.
Usiadłam obok niej i objęłam ją mocno.
– Wiedziałam, że coś jest nie tak – powiedziałam cicho. – Ale nikt nie chciał mnie słuchać.
Kinga zaczęła płakać jeszcze głośniej.
– Wszystko było takie piękne… On był taki idealny…
– Był idealny tylko wtedy, kiedy ktoś patrzył – powiedziałam gorzko.
Tego wieczoru rodzinna kolacja przebiegła w ciszy. Damian próbował żartować jak zwykle, ale Kinga patrzyła w talerz. Mama coś podejrzewała, tata udawał, że nic nie widzi.
Kilka dni później prawda wyszła na jaw. Damian przyszedł do nas jak gdyby nigdy nic, ale Kinga już nie była tą samą osobą. Wstała od stołu i spojrzała mu prosto w oczy:
– Wiem o wszystkim – powiedziała cicho. – O tej drugiej dziewczynie. O twoich kłamstwach.
Damian pobladł.
– Kinga… to nie tak…
– Właśnie tak – przerwała mu. – Wynoś się.
Mama zaczęła płakać, tata zacisnął szczęki. Ja poczułam ulgę i smutek jednocześnie.
Po jego wyjściu długo siedzieliśmy w milczeniu. Każdy musiał przełknąć swoją porcję rozczarowania i winy. Mama powtarzała: „Jak mogliśmy być tacy ślepi?”, tata mruczał coś o „zaufaniu do ludzi”.
Kinga zamknęła się w swoim pokoju na kilka dni. Ja byłam przy niej cały czas – tak jak kiedyś. Powoli wracałyśmy do siebie, choć już nic nie było takie samo.
Dziś wiem jedno: czasem to, co wydaje się perfekcyjne, jest tylko dobrze zagranym przedstawieniem. A rodzina powinna słuchać siebie nawzajem – nawet jeśli prawda boli bardziej niż kłamstwo.
Czy naprawdę musimy upaść tak nisko, żeby zobaczyć to, co mamy tuż przed oczami? Ile razy jeszcze pozwolimy komuś odegrać przed nami rolę ideału?