Moja żona, która kiedyś była moją głodną sąsiadką, teraz rujnuje mi życie! Co robić, gdy miłość zamienia się w koszmar?

— Znowu nie wyniosłeś śmieci! — krzyknęła Marta z kuchni, trzaskając szafką tak mocno, że aż podskoczyłem na kanapie. W telewizorze leciały wiadomości, ale nie słyszałem już ani słowa. — Ile razy mam ci powtarzać?!

Patrzę na nią i nie wierzę. Jeszcze trzy lata temu była moją sąsiadką z naprzeciwka — cichą, zagubioną dziewczyną, która przyszła pożyczyć kromkę chleba. Wtedy nie miałem pojęcia, że ta jedna kromka zmieni całe moje życie.

Pamiętam tamten dzień jak dziś. Był listopad, zimno, ciemno, a ona stała pod moimi drzwiami w cienkim swetrze. — Przepraszam, że przeszkadzam… — zaczęła nieśmiało. — Ale… czy mógłby pan pożyczyć mi trochę chleba? Nie mam już nic w domu…

Serce mi się ścisnęło. Mieszkałem sam od śmierci mamy, miałem trochę oszczędności i zawsze coś do jedzenia. Zaprosiłem ją do środka. Zjadła kanapkę łapczywie, prawie się popłakała z wdzięczności. Potem zaczęła przychodzić częściej — raz po cukier, raz po mleko, raz po prostu pogadać.

Wtedy wydawało mi się to urocze. Samotność doskwierała mi coraz bardziej, a Marta była jak promyk światła w moim szarym życiu. Z czasem zaczęliśmy spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Pomogłem jej znaleźć pracę w pobliskim sklepie spożywczym. Wspierałem ją, gdy miała problemy z matką alkoholiczką. Byłem jej opoką.

A potem… zakochałem się. Albo raczej: pomyliłem litość z miłością.

Ślub był skromny, tylko najbliżsi znajomi i jej ciotka z Radomia. Moja rodzina już wtedy patrzyła na Martę podejrzliwie. — Uważaj, synu — ostrzegał mnie ojciec. — Dziewczyna z problemami to nie jest materiał na żonę.

Nie słuchałem. Wierzyłem, że razem damy radę.

Pierwsze miesiące były nawet szczęśliwe. Marta była wdzięczna za wszystko: za ciepły dom, za obiady, za to, że nie musiała już martwić się o jutro. Ale potem coś się zmieniło. Zaczęła być coraz bardziej wymagająca. Każda drobnostka stawała się powodem do kłótni.

— Dlaczego nie kupiłeś tej kawy, którą lubię? — pytała z wyrzutem.
— Bo nie było jej w sklepie…
— To trzeba było pójść do innego! Nigdy nie robisz nic porządnie!

Z dnia na dzień czułem się coraz bardziej jak służący niż mąż. Marta przestała pracować — tłumaczyła to depresją i złym samopoczuciem. Całe dnie spędzała przed telewizorem albo przeglądając Facebooka na telefonie.

Próbowałem rozmawiać:
— Marta, może poszukasz jakiejś pracy? Albo chociaż wyjdziemy gdzieś razem?
— Ty nic nie rozumiesz! Myślisz tylko o sobie! — krzyczała.

Zaczęły się ciche dni, trzaskanie drzwiami, obrażanie się o byle co. Moja rodzina przestała nas odwiedzać. Znajomi unikali spotkań ze mną — bali się jej wybuchów złości.

Najgorsze były wieczory. Siedziałem sam w kuchni, patrzyłem na zdjęcie mamy i zastanawiałem się, gdzie popełniłem błąd. Czy naprawdę można pomylić współczucie z miłością? Czy to ja jestem winny temu wszystkiemu?

Pewnego dnia wróciłem wcześniej z pracy i zobaczyłem Martę rozmawiającą przez telefon z jakimś facetem. Śmiała się tak, jak nigdy przy mnie.
— Kto to był? — zapytałem później.
— Kolega ze szkoły. Przynajmniej on mnie rozumie! — odpowiedziała lodowatym tonem.

Zacząłem mieć wątpliwości. Czy ona mnie kiedykolwiek kochała? Czy byłem tylko wygodnym rozwiązaniem jej problemów?

Próbowałem ratować nasze małżeństwo — zapisałem nas na terapię dla par. Marta poszła raz i więcej nie wróciła.
— Nie będę się wygłupiać przed obcymi! To ty masz problem!

Czułem się coraz bardziej samotny we własnym domu. Zacząłem unikać powrotów do mieszkania. Pracowałem po godzinach, byle tylko nie musieć patrzeć na Martę.

W końcu przyszedł ten dzień.
— Chcę rozwodu — powiedziałem cicho podczas kolacji.
Marta spojrzała na mnie z pogardą:
— Myślisz, że sobie beze mnie poradzisz? Że ktoś cię jeszcze zechce?

Nie odpowiedziałem. Wyszedłem z domu i długo chodziłem po mieście bez celu.

Teraz siedzę sam w pustym mieszkaniu i zastanawiam się: czy naprawdę można uratować związek oparty na litości? Czy to ja jestem winny temu wszystkiemu? A może czasami trzeba po prostu przyznać się do błędu i zacząć od nowa?

Czy ktoś z was był w podobnej sytuacji? Co byście zrobili na moim miejscu?