Miłość na próbę: Jak rozwód zmienił moje życie

– Naprawdę? To wszystko, co masz mi do powiedzenia? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Stałam w kuchni, opierając się o blat, a on pakował swoje rzeczy do starej sportowej torby. Nie patrzył na mnie. W końcu podniósł wzrok i rzucił: – Przepraszam, Anka. Po prostu… już nie mogę.

To był maj. Za oknem kwitły bzy, a ja czułam się, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Mój mąż, Michał, odchodził do „młodszej i ładniejszej”, jak sam to kiedyś powiedział w złości. Zostawił mnie z naszym mieszkaniem na warszawskim Ursynowie, kredytem i wspomnieniami, które nagle straciły sens.

Przed ślubem był zupełnie inny. Czuły, troskliwy, zawsze z kwiatami albo drobnym prezentem. Potrafił godzinami słuchać moich opowieści o pracy w bibliotece, śmiał się z moich żartów, gotował kolacje przy świecach. Wersja próbna – tak to dziś nazywam. Po ślubie wszystko się zmieniło. Zamiast romantycznych gestów pojawiły się wieczne pretensje o nieposprzątane naczynia, rachunki i moje „marudzenie”. Licencja na miłość okazała się z ograniczonymi funkcjami.

Nie było przemocy, nie było zdrad (przynajmniej wtedy tak myślałam), ale była obojętność. Coraz częściej wracał późno z pracy, zamykał się w swoim świecie, a ja czułam się jak mebel. Próbowałam rozmawiać, prosiłam o wspólne wyjścia, weekendy za miastem – zawsze miał wymówkę. Aż w końcu pojawiła się ona – Karolina. Młodsza ode mnie o dziesięć lat, z długimi blond włosami i uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów.

Pierwszy raz zobaczyłam ich razem przypadkiem – wracałam z zakupów i zobaczyłam ich w kawiarni na Mokotowie. Siedzieli blisko siebie, śmiali się, a Michał patrzył na nią tak, jak kiedyś patrzył na mnie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam wszystkiego, ale serce już podpowiadało mi prawdę.

Kiedy w końcu powiedział mi o niej, nie płakałam. Byłam wściekła. – To tyle? Po tylu latach? – zapytałam. – Przepraszam – powtórzył tylko i wyszedł, trzaskając drzwiami.

Zostałam sama. Moja mama zadzwoniła tego samego wieczoru: – Aniu, musisz być silna. Nie pozwól mu się złamać! Ale ja nie czułam się silna. Czułam się pusta.

Najgorsze były poranki. Budziłam się i przez chwilę łudziłam się, że to tylko zły sen. Potem patrzyłam na puste miejsce obok siebie i docierało do mnie, że to rzeczywistość. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku. Koleżanki pytały: – Co u ciebie? – a ja odpowiadałam: – Dobrze, dziękuję – i uśmiechałam się sztucznie.

Prawdziwy dramat zaczął się dopiero później. Moja teściowa przestała odbierać telefony. Znajomi Michała przestali zapraszać mnie na spotkania. Nawet sąsiadka z naprzeciwka zaczęła patrzeć na mnie z litością. Najgorsze były rozmowy z rodziną:

– Może powinnaś była bardziej o niego dbać? – rzuciła ciotka podczas rodzinnego obiadu.
– Może nie powinnaś tyle pracować? – dodała babcia.

Czułam się winna wszystkiemu: że za mało gotowałam, za dużo czytałam, za rzadko chodziłam do fryzjera. Próbowałam tłumaczyć: – To nie tak… Ale nikt nie chciał słuchać.

Wieczorami płakałam w poduszkę i zadawałam sobie pytania: Co zrobiłam źle? Czy naprawdę jestem taka beznadziejna? Czy już nigdy nie będę szczęśliwa?

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie Magda – moja przyjaciółka jeszcze ze studiów:
– Anka, idziemy dziś na wino. Koniec kropka.
Nie miałam siły protestować. Siedziałyśmy w małym barze na Powiślu i rozmawiałyśmy godzinami.
– On nie był ciebie wart – powiedziała Magda stanowczo. – Zasługujesz na kogoś lepszego.
Chciałam jej wierzyć, ale wtedy wydawało mi się to niemożliwe.

Mijały tygodnie. Powoli zaczynałam układać sobie życie na nowo. Zaczęłam biegać po parku, zapisałam się na kurs fotografii. Poznałam nowych ludzi – niektórzy byli po rozwodach jak ja i rozumieli moje emocje bez słów.

Najtrudniejsze były jednak spotkania z Michałem. Musieliśmy ustalić podział majątku, podpisać papiery w sądzie. Za każdym razem czułam gulę w gardle i chciało mi się krzyczeć: „Dlaczego?”. On był spokojny, jakby nic się nie stało.

Pewnego dnia spotkałam go przypadkiem na ulicy z Karoliną. Uśmiechnął się do mnie blado:
– Cześć, Anka…
Nie odpowiedziałam mu nic. Przeszłam obok nich jak obca osoba.

Dziś minęło już kilka miesięcy od rozwodu. Nadal boli, ale coraz częściej budzę się rano bez łez w oczach. Odkrywam siebie na nowo – swoje pasje, marzenia, siłę, o której nie miałam pojęcia.

Czasem zastanawiam się: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy to wszystko miało sens? Może właśnie po to musiałam przejść przez ten ból – żeby nauczyć się być sobą?

A wy? Czy też mieliście momenty w życiu, kiedy wszystko runęło i trzeba było zacząć od nowa? Jak sobie wtedy poradziliście?