Matka mojego męża chce nam pomóc, ale ja już nie wytrzymuję
— Znowu przyszłaś tak wcześnie, mamo? — głos Pawła odbija się echem w kuchni, gdy wchodzę z sypialni, jeszcze w piżamie. Stoję w progu i patrzę na Halinę, moją teściową, która już zdążyła rozłożyć na stole świeże bułki, pokroić warzywa i nastawić ekspres do kawy. Jest siódma rano.
— Dziecko, przecież chciałam tylko pomóc! — odpowiada z uśmiechem Halina, nie patrząc na mnie. — Wiem, że masz tyle na głowie z pracą i małym Antosiem. Pomyślałam, że zrobię wam śniadanie.
Czuję, jak w środku narasta we mnie irytacja. To nie pierwszy raz. Odkąd urodził się Antoś, Halina pojawia się u nas niemal codziennie. Najpierw myślałam, że to błogosławieństwo — ktoś pomoże przy dziecku, ugotuje obiad, posprząta. Ale z czasem jej obecność zaczęła mnie przytłaczać. Nie mogę spokojnie usiąść z synkiem na kanapie, bo Halina już wyciera kurze. Nie mogę zrobić sobie kawy, bo ona już ją zrobiła. Nawet jeśli chcę po prostu pobyć sama z Antosiem — ona już go przewija albo zabiera na spacer.
— Dziękujemy, mamo — Paweł próbuje ratować sytuację. — Ale naprawdę nie musisz codziennie przychodzić.
— Och, Pawełku, nie przesadzaj! — Halina śmieje się głośno. — Przecież jestem tu tylko po to, żeby wam ulżyć. Ty pracujesz, Ania też pracuje zdalnie… Ktoś musi zadbać o dom!
Zaciskam zęby i siadam przy stole. Czuję się jak gość we własnym domu. Każdy ruch Haliny jest jak cichy wyrzut: „Nie radzisz sobie”. Kiedyś byłam dumna z tego, że potrafię pogodzić pracę i macierzyństwo. Teraz czuję się bezradna i niepotrzebna.
Po śniadaniu Halina zabiera się za pranie. Wyrzuca rzeczy z kosza na brudną bieliznę i segreguje je według kolorów.
— Mamo, naprawdę nie trzeba… — próbuję protestować.
— Aniu, kochanie! — przerywa mi stanowczo. — Ty odpocznij. Ja wszystko zrobię.
Wiem, że powinnam być wdzięczna. Wiem też, że wiele kobiet marzy o takiej teściowej. Ale ja marzę o chwili ciszy i spokoju. O tym, żeby móc sama zdecydować, co dziś zjemy na obiad albo kiedy posprzątam łazienkę.
Wieczorem rozmawiam z Pawłem.
— Musisz coś powiedzieć swojej mamie — mówię cicho. — Ja już nie wytrzymuję.
Paweł wzdycha ciężko.
— Ona chce dobrze… Wiesz, jak bardzo kocha Antosia. Po śmierci taty została sama. My jesteśmy jej całym światem.
Czuję wyrzuty sumienia. Może rzeczywiście jestem egoistką? Może powinnam być bardziej wyrozumiała? Ale potem przypominam sobie dzisiejszy poranek: Halina poprawiająca mi poduszkę pod plecami, Halina komentująca moje ubranie („Może założysz coś cieplejszego?”), Halina pytająca: „A może ja wykąpię Antosia?”
Następnego dnia postanawiam porozmawiać z Haliną.
— Pani Halino… chciałam pani podziękować za wszystko, co pani dla nas robi — zaczynam niepewnie. — Ale… może mogłaby pani przychodzić trochę rzadziej? Chciałabym czasem pobyć sama z Antosiem.
Halina patrzy na mnie zdziwiona.
— Myślałam, że wam przeszkadzam? — pyta cicho.
— Nie o to chodzi… Po prostu… chcę być mamą na własnych zasadach.
Przez chwilę milczymy. Widzę łzy w jej oczach.
— Rozumiem — mówi w końcu. — Ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Przez kilka dni Halina rzeczywiście nie przychodzi. W domu panuje cisza. Mam więcej czasu dla siebie i Antosia. Ale czuję też pustkę i… tęsknotę? Zaczynam rozumieć, że jej obecność była dla mnie ciężarem, ale też wsparciem.
W piątek dzwoni telefon.
— Aniu… mogę dziś przyjść? Upiekłam ciasto drożdżowe…
Uśmiecham się przez łzy.
— Przyjdź, mamo Halino.
Czy można znaleźć złoty środek między potrzebą niezależności a wdzięcznością za pomoc? Czy każda granica musi boleć? Czasem zastanawiam się, czy to ja jestem niewdzięczna… czy po prostu uczę się być sobą.