Kiedy rachunek za wesele rozbił nasze marzenia: historia Marka i Joanny

– Marku, musimy porozmawiać – głos Joanny drżał, gdy zamykała za sobą drzwi naszej kawalerki na Pradze. W jej oczach widziałem łzy, choć próbowała je ukryć. W rękach ściskała kopertę – tę samą, którą przyniosła od rodziców.

– Co się stało? – zapytałem, choć przeczuwałem, że to nie będzie zwykła rozmowa. Ostatnie tygodnie były dla nas jak jazda bez trzymanki: wybieranie sali weselnej, lista gości, suknia, garnitur… Wszystko wydawało się takie proste, dopóki nie przyszło do pieniędzy.

Joanna usiadła na kanapie i spojrzała na mnie bezradnie.

– Moi rodzice… – zaczęła cicho – nie mogą nam pomóc z weselem. Tata stracił pracę, mama ma problemy zdrowotne. Nie powiedzieli mi wcześniej, bo nie chcieli nas martwić. Ale teraz… – głos jej się załamał.

Poczułem, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Przecież wszystko było już zaplanowane. Zarezerwowaliśmy salę w podwarszawskim dworku, zaliczka wpłacona, orkiestra dogadana. Liczyliśmy na wsparcie rodziców Joanny – tak jak obiecali na początku. Moja mama, Teresa, odkładała każdy grosz od lat, ale wiedziałem, że nie stać jej na więcej niż połowę kosztów.

– I co teraz? – zapytałem bezsilnie.

Joanna spuściła głowę.

– Nie wiem. Może powinniśmy wszystko odwołać?

W tej chwili zadzwonił mój telefon. To była mama.

– Marku, czy wszystko w porządku? Joanna dzwoniła do mnie przed chwilą… – usłyszałem w słuchawce jej zatroskany głos.

– Jeszcze nie wiem, mamo – odpowiedziałem wymijająco. – Musimy to przemyśleć.

Położyłem telefon i spojrzałem na Joannę. Widziałem w niej tę samą bezradność, którą czułem w sobie. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.

– Może powinniśmy zrobić tylko skromny obiad dla najbliższych? – zaproponowała cicho Joanna.

– Ale przecież marzyliśmy o tym weselu… – wyrwało mi się. – O tańcach do rana, o rodzinie i przyjaciołach razem przy jednym stole. O tym jednym dniu, który miał być tylko nasz.

Joanna rozpłakała się na dobre. Przytuliłem ją mocno.

– Przepraszam – szepnęła przez łzy. – Gdybym wiedziała wcześniej…

– To nie twoja wina – powiedziałem stanowczo. – Ale musimy coś postanowić.

Wieczorem pojechaliśmy do jej rodziców. Milena i Dariusz siedzieli przy kuchennym stole, wyglądali na starszych niż zwykle. Milena miała zaczerwienione oczy.

– Kochani, bardzo was przepraszamy – zaczęła Milena. – Wiem, że obiecaliśmy pomóc, ale życie napisało inny scenariusz. Tata Joanny stracił pracę w fabryce mebli, a ja muszę przejść operację kolana. Nie mamy oszczędności…

Dariusz spuścił wzrok.

– Gdybym mógł cofnąć czas… – mruknął cicho.

Joanna ścisnęła moją dłoń pod stołem.

– Rozumiemy – powiedziałem spokojnie, choć w środku kipiałem z żalu i rozczarowania.

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Przez kolejne dni unikaliśmy rozmów o weselu. Każdy z nas zamknął się w swoim świecie: Joanna płakała po nocach, ja rzuciłem się w wir pracy. Koledzy pytali o przygotowania, a ja wymigiwałem się półsłówkami.

Pewnego wieczoru Joanna przyszła do mnie z kubkiem herbaty.

– Marku… czy my naprawdę chcemy się pobrać? Czy to wszystko ma jeszcze sens?

Zamarłem. Przecież kochałem ją nad życie! Ale czy nasza miłość wytrzyma taką próbę?

– Chcę być z tobą – odpowiedziałem po chwili ciszy. – Ale nie wiem już, czy damy radę udźwignąć ten ciężar.

Wtedy zadzwonił mój brat Paweł.

– Stary, słyszałem o waszych problemach. Może zrobicie wesele u nas na działce? Nie będzie luksusów, ale będzie rodzinnie. Pomogę ci ze wszystkim!

Ta propozycja była jak promyk nadziei. Zaczęliśmy rozważać różne opcje: skromny obiad w domu mojej mamy, grill na działce Pawła albo nawet ślub tylko we dwoje w urzędzie stanu cywilnego.

Każda z tych opcji oznaczała rezygnację z marzeń o wielkim weselu. Ale czy naprawdę o to chodziło?

W końcu usiedliśmy razem przy kuchennym stole i spojrzeliśmy sobie w oczy.

– Chcę być z tobą – powiedziała Joanna cicho. – Nieważne gdzie i jak. Ważne, żebyśmy byli razem.

Przytuliłem ją mocno i poczułem ulgę. Może to właśnie była prawdziwa próba naszej miłości?

Kilka tygodni później powiedzieliśmy sobie „tak” w małym urzędzie na Pradze. Byli z nami tylko najbliżsi: mama Teresa, brat Paweł z rodziną i rodzice Joanny. Po ceremonii poszliśmy na obiad do ulubionej knajpki na Saskiej Kępie. Nie było orkiestry ani białych gołębi, ale była radość i łzy wzruszenia.

Dziś wiem jedno: życie rzadko układa się tak, jak planujemy. Czasem trzeba pogodzić się ze stratą marzeń i znaleźć szczęście tam, gdzie się go nie spodziewaliśmy.

Czy pieniądze naprawdę są najważniejsze? Czy miłość jest w stanie przetrwać każdą burzę? Ciekaw jestem waszych historii…