Dziesięć lat tęsknoty: Czy można zapomnieć prawdziwą miłość?
— Znowu śnił mi się tej nocy — szepczę do siebie, patrząc w sufit szarego, wynajmowanego mieszkania na warszawskiej Pradze. Dziesięć lat. Dziesięć lat, odkąd wróciłam z Ameryki i próbuję żyć dalej, jakby nic się nie stało. Ale przecież wszystko się stało. Każdego ranka budzę się z tym samym ciężarem w piersi, z tą samą pustką, której nie potrafię wypełnić.
Miałam zaledwie 23 lata, kiedy wyjechałam na studia do Nowego Jorku. Młoda, naiwna, pełna nadziei i marzeń — nie przypuszczałam wtedy, że jedno spotkanie może odmienić całe moje życie i pozostawić w nim ślad, który wciąż nie zniknął. Pierwszego dnia na uniwersytecie los zetknął mnie z Michałem. Polak, ale od dziecka wychowany w Stanach. Miał w sobie coś magnetycznego — pewność siebie, której mi brakowało, i ten uśmiech, który rozświetlał nawet najbardziej pochmurny dzień.
— Cześć, jesteś nowa? — zapytał wtedy, kiedy zgubiłam się na korytarzu. — Pomóc ci znaleźć salę?
To był początek. Zaczęliśmy spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Pokazywał mi miasto, uczył angielskiego slangu, zabierał na koncerty i do małych kawiarni, gdzie rozmawialiśmy godzinami o wszystkim i o niczym. Zakochałam się. Tak po prostu, bez ostrzeżenia. Wydawało mi się, że to jest właśnie to — ta wielka, jedyna miłość, o której czyta się w książkach.
Ale życie nie jest bajką. Po dwóch latach wspólnego szczęścia zaczęły się problemy. Michał dostał propozycję pracy w Kalifornii. Ja kończyłam studia i musiałam zdecydować: zostać z nim w Ameryce czy wrócić do Polski, gdzie czekała na mnie rodzina i obietnica pracy w firmie ojca. Wtedy wydawało mi się, że wybór jest oczywisty. Mama płakała przez telefon, tata groził, że jeśli nie wrócę, odetnie mnie od wszystkiego. Michał mówił: — Zostań ze mną. Zbudujemy tu nasze życie. — Ale ja nie umiałam podjąć decyzji. Bałam się. Bałam się rozczarować rodziców, bałam się nowego świata, bałam się siebie.
Ostatnia noc przed moim wyjazdem była najtrudniejsza. Michał milczał. Siedzieliśmy na dachu jego mieszkania, patrząc na światła miasta.
— Kocham cię — powiedział cicho. — Ale nie mogę cię zatrzymać na siłę.
Płakałam całą drogę na lotnisko. W samolocie czułam, jakby ktoś wyrwał mi serce. Wróciłam do Warszawy, do rodziców, do starego życia, które już nie było moje. Przez pierwsze miesiące próbowałam się odnaleźć. Praca w firmie ojca okazała się pułapką. Każdego dnia czułam się coraz bardziej obca. Rodzice byli dumni, ale nie widzieli, jak bardzo cierpię.
— Musisz zapomnieć — powtarzała mama. — Przecież masz wszystko: dom, pracę, rodzinę.
Ale ja nie miałam nic. Michał pisał do mnie przez kilka miesięcy. Potem przestał. Dowiedziałam się od wspólnych znajomych, że poznał kogoś nowego. Bolało. Tak bardzo, że przez kilka tygodni nie wychodziłam z łóżka. Rodzice nie rozumieli. — Przesadzasz. Życie to nie film — mówił ojciec.
Minęły lata. Próbowałam układać sobie życie. Byli inni mężczyźni, ale żaden nie był Michałem. Każda randka kończyła się porównaniem, każda rozmowa — rozczarowaniem. Z czasem nauczyłam się ukrywać tęsknotę. Pracowałam coraz więcej, awansowałam, kupiłam mieszkanie. Z zewnątrz wyglądałam na szczęśliwą, ale w środku byłam pusta.
Najgorsze były święta. Rodzina, śmiechy, pytania o ślub, dzieci. — Kiedy wreszcie kogoś sobie znajdziesz? — dopytywała babcia. — Nie możesz całe życie być sama.
Nie wiedzieli, że już kogoś znalazłam. I straciłam. Czasem myślę, że to ja byłam winna. Że powinnam była zostać. Ale wtedy wydawało mi się, że nie mam wyboru.
Dziesięć lat minęło, a ja wciąż nie potrafię o nim zapomnieć. Czasem wyobrażam sobie, co by było, gdybym wtedy została. Może mielibyśmy dzieci, dom z ogrodem gdzieś pod San Francisco. Może bylibyśmy szczęśliwi. A może nie. Może rozstalibyśmy się z innych powodów. Ale przynajmniej spróbowałabym.
Ostatnio spotkałam go przypadkiem na Facebooku. Ma żonę, dwójkę dzieci. Wygląda na szczęśliwego. Przez chwilę chciałam do niego napisać, ale nie miałam odwagi. Co bym mu powiedziała? Że przez dziesięć lat nie potrafiłam o nim zapomnieć? Że żałuję każdej decyzji?
Czasem myślę, że jestem więźniem własnych wyborów. Że pozwoliłam rodzinie zdecydować za mnie. Ale czy naprawdę mogłam postąpić inaczej? Czy każdy z nas nie nosi w sobie jakiejś tęsknoty, której nie potrafi zagłuszyć?
Dziś mam 33 lata. Siedzę przy oknie, patrzę na szare ulice Warszawy i zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś poczuję się cała. Czy można nauczyć się żyć z pustką, która nigdy nie znika? A może prawdziwa miłość zostaje z nami na zawsze, nawet jeśli już jej nie ma?
Czy wy też macie kogoś, o kim nie potraficie zapomnieć? Jak nauczyć się żyć dalej, kiedy serce wciąż tkwi w przeszłości?