Dwa lata po ślubie z rozwodnikiem: Czy nasza miłość przetrwa, gdy jego córka wprowadza się do naszego życia?
— Nie rozumiesz, Aniu! Ona nie ma dokąd pójść! — krzyknął Paweł, trzaskając szafką w kuchni. Stałam przy oknie, ściskając kubek z zimną już herbatą. W głowie miałam tylko jedno: „To nie jest nasz plan. To nie jest moje życie.”
Dwa lata temu ślubowałam Pawłowi miłość i wsparcie. Wiedziałam, że był już żonaty, że ma córkę z pierwszego małżeństwa. Ale wtedy Maja była tylko odległym głosem w telefonie, zdjęciem na półce, tematem rozmów przy niedzielnej kawie. Teraz miała zamieszkać z nami — w naszym dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie, gdzie ledwo mieściliśmy się we dwoje.
— Aniu, proszę cię… — Paweł złagodniał, podszedł bliżej. — To tylko na czas studiów. Mia nie chce mieszkać w akademiku. Zresztą… jej matka wyjeżdża do Niemiec.
Patrzyłam na niego i czułam, jak narasta we mnie bunt. Przez dwa lata próbowałam zbudować coś własnego. Nasze wspólne rytuały: sobotnie śniadania, wieczory z książką, ciche rozmowy o przyszłości. Teraz miałam dzielić to wszystko z dziewczyną, która patrzyła na mnie jak na intruza w swoim świecie.
Pierwszy dzień Mai w naszym domu był jak cios w brzuch. Wniosła walizki, rzuciła krótkie „cześć” i zamknęła się w swoim pokoju — czyli w moim dawnym gabinecie. Paweł próbował rozładować napięcie żartami, ale ja widziałam tylko jego nerwowe spojrzenia i słyszałam trzask zamykanych drzwi.
Wieczorem usiadłam na kanapie i patrzyłam na Pawła.
— Myślisz, że to się uda? — zapytałam cicho.
— Musi się udać — odpowiedział bez przekonania.
Zaczęły się dni pełne niedopowiedzeń. Maja wychodziła rano na uczelnię, wracała późno, zamykała się w pokoju ze słuchawkami na uszach. W kuchni zostawiała brudne talerze, w łazience mokre ręczniki. Paweł próbował mediować:
— Daj jej czas. To dla niej trudne.
Ale dla mnie też było trudne. Czułam się jak gość we własnym domu. Zaczęłam unikać wspólnych posiłków, coraz częściej wychodziłam na długie spacery po parku Bródnowskim. W pracy nie mogłam się skupić — szefowa zwróciła mi uwagę na spadek efektywności.
Pewnego wieczoru usłyszałam przez drzwi rozmowę Mai z matką przez telefon:
— Ona mnie nie lubi… Nie wiem, po co tu jestem… Tata myśli tylko o niej…
Zrobiło mi się żal tej dziewczyny. Przecież ja też nie chciałam być tą „drugą”. Chciałam być partnerką Pawła, a nie macochą z bajki o złej królowej.
Kilka dni później Paweł wrócił późno z pracy. Był zmęczony, rozdrażniony.
— Aniu, musimy porozmawiać — zaczął poważnie.
— O czym? O tym, że nie mam już swojego kąta? Że twoja córka traktuje mnie jak powietrze? — wybuchłam.
— To moja rodzina! — krzyknął. — Chciałem tylko… żebyśmy byli razem.
Poczułam łzy pod powiekami. Wyszłam bez słowa na klatkę schodową i usiadłam na zimnych schodach. Przez chwilę miałam ochotę zadzwonić do mamy i poprosić ją, żebym mogła wrócić do rodzinnego domu w Radomiu.
Następnego dnia Maja zostawiła mi kartkę na stole: „Przepraszam za bałagan. Wiem, że nie jest ci łatwo.”
Zaskoczyło mnie to. Po raz pierwszy poczułam, że może ona też się boi. Może obie jesteśmy zagubione w tej nowej rzeczywistości?
Wieczorem zaproponowałam wspólną kolację. Maja przyszła niechętnie, ale usiadła przy stole. Paweł patrzył na nas z nadzieją.
— Lubię twoją sałatkę — powiedziała cicho Maja.
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od tygodni.
Zaczęłyśmy rozmawiać o studiach, o jej planach na przyszłość. Okazało się, że mamy podobny gust muzyczny i obie kochamy stare polskie filmy.
Ale to nie był koniec problemów. Paweł coraz częściej wracał późno do domu. Zaczął unikać rozmów o nas, o naszych planach na przyszłość.
Pewnego dnia znalazłam w jego telefonie wiadomość od byłej żony: „Dziękuję za wszystko. Może kiedyś jeszcze pogadamy…”
Poczułam ukłucie zazdrości i strachu. Czy Paweł tęskni za dawnym życiem? Czy ja kiedykolwiek będę dla niego najważniejsza?
Wieczorem wybuchła awantura.
— Nie mogę tak żyć! — krzyknęłam. — Ciągle jestem druga! Najpierw twoja córka, teraz twoja była żona!
Paweł spojrzał na mnie ze zmęczeniem.
— Aniu… Ja też się boję. Boję się stracić was obie.
Usiedliśmy razem na kanapie i długo milczeliśmy.
Dziś wiem jedno: życie w patchworkowej rodzinie to ciągłe kompromisy i walka o własne miejsce. Czasem czuję się silna, czasem mam ochotę uciec i zacząć wszystko od nowa.
Czy można pokochać cudze dziecko jak swoje? Czy można zaufać komuś po przejściach? A może szczęście to tylko złudzenie dla naiwnych?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy warto było walczyć o tę miłość? A wy… co byście zrobili na moim miejscu?