Dosta było! Jak nauczyłam się mówić NIE i odzyskałam własny spokój — historia, która podzieliła moją rodzinę i przyjaciół
— Magda, masz może jeszcze miejsce na kanapie? — usłyszałam w słuchawce głos Kasi, mojej „najlepszej” przyjaciółki. Był piątek wieczór, a ja właśnie wróciłam z pracy, marząc o ciszy i kubku herbaty. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, dodała: — Bo wiesz, Bartek znowu pokłócił się z rodzicami i nie ma gdzie spać. W sumie to może zostać tylko na dwa dni…
Zacisnęłam powieki. To nie był pierwszy raz. Mój dwupokojowy wynajmowany w Warszawie stał się w ostatnich miesiącach czymś w rodzaju darmowego hostelu dla wszystkich znajomych, którzy mieli „chwilowe problemy”. Najpierw była Ola po rozstaniu z chłopakiem, potem Tomek, który „na chwilę” musiał się wyprowadzić od współlokatora. Każdy zostawał dłużej niż obiecywał. Każdy zostawiał po sobie bałagan i poczucie winy, kiedy próbowałam zasugerować, że może już czas wracać do siebie.
— Magda, jesteś najlepsza! — usłyszałam jeszcze od Kasi, zanim się rozłączyła.
Zostałam sama w kuchni, patrząc na stertę brudnych naczyń i rozrzucone po mieszkaniu rzeczy Oli. W głowie miałam mętlik: czy naprawdę jestem taka dobra, czy po prostu nie potrafię powiedzieć „nie”? Czy to normalne, że boję się własnych znajomych?
Wieczorem zadzwoniła mama.
— Córciu, słyszałam od cioci Basi, że znowu masz gości. Ty to masz dobre serce… Ale pamiętaj, żeby nie dać sobie wejść na głowę!
Westchnęłam ciężko. Mama zawsze powtarzała mi, że trzeba pomagać ludziom. Ale czy pomaganie oznacza rezygnację z własnego spokoju?
Następnego dnia Bartek pojawił się z wielką torbą i uśmiechem od ucha do ucha.
— Dzięki, Magda! Jesteś aniołem! — rzucił i od razu rozłożył się na kanapie.
Przez kolejne dni moje mieszkanie zamieniło się w pole bitwy. Ola płakała w łazience po nocach, Bartek przynosił znajomych na piwo bez pytania. Ja chodziłam do pracy niewyspana i coraz bardziej rozdrażniona. Kiedy próbowałam zasugerować, że potrzebuję trochę ciszy, słyszałam tylko: — Oj tam, przecież zawsze byłaś taka gościnna!
W końcu pękłam. Była sobota rano. Weszłam do kuchni i zobaczyłam Bartka smażącego jajecznicę na mojej patelni, a Oli nie było już trzeci dzień z rzędu.
— Słuchajcie — zaczęłam drżącym głosem — musimy porozmawiać. To moje mieszkanie i… czuję się tu jak obca. Potrzebuję przestrzeni dla siebie.
Bartek spojrzał na mnie jak na kosmitkę.
— Serio? Przecież to tylko na chwilę…
— Ta „chwila” trwa już tydzień! — wybuchnęłam. — Nie mogę tak żyć!
Ola wróciła wieczorem i usłyszała całą rozmowę. Zrobiła mi awanturę:
— Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami! Jak możesz mnie wyrzucać?
Poczułam się jak najgorszy człowiek świata. Przez kolejne dni miałam wyrzuty sumienia. Mama zadzwoniła z pretensjami:
— Magda, co ty wyprawiasz? Ludzie cię potrzebują!
A ja? Kto mnie potrzebuje?
Przez tydzień mieszkanie opustoszało. Nikt nie dzwonił, nikt nie pisał. Czułam ulgę i… samotność. Zaczęłam zastanawiać się, czy naprawdę zrobiłam coś złego. Czy asertywność to egoizm?
Po pracy spotkałam się z Anią, koleżanką z biura.
— Magda, musisz stawiać granice — powiedziała stanowczo. — Inaczej wszyscy będą cię wykorzystywać.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Zaczęłam czytać o asertywności, rozmawiać z terapeutką. Powoli uczyłam się mówić „nie”, choć za każdym razem serce waliło mi jak młotem.
Po miesiącu odezwała się Ola:
— Przepraszam za tamto… Chyba przesadziłyśmy obie.
Bartek już nigdy się nie pojawił. Kasia przestała dzwonić.
Za to ja pierwszy raz od lat poczułam spokój we własnym domu. Zaczęłam zapraszać ludzi wtedy, kiedy naprawdę miałam na to ochotę. Odkryłam, że prawdziwi przyjaciele szanują twoje granice.
Dziś wiem jedno: jeśli nie postawisz granic, nikt ich za ciebie nie postawi. Ale czasem wciąż pytam siebie: czy wybierając siebie, naprawdę kogoś skrzywdziłam? Czy można być dobrym człowiekiem i jednocześnie dbać o własny spokój?