Całe życie słyszałam, że mój ojciec był aniołem. Aż pewnego dnia zapukał do moich drzwi…
— Adrianno, otwórz, to ja! — głos zza drzwi był obcy, a jednak coś w nim sprawiło, że zamarłam z kluczem w dłoni. Był późny wieczór, deszcz bębnił o parapet, a ja właśnie wróciłam z pracy do mojego pierwszego własnego mieszkania na warszawskiej Pradze. Przez chwilę stałam bez ruchu, serce waliło mi jak oszalałe. Może to sąsiad? Może pomyłka? Ale nie, ktoś wyraźnie powiedział moje imię.
Otworzyłam drzwi tylko na łańcuszku. Przede mną stał mężczyzna po pięćdziesiątce, z siwiejącymi włosami i zmęczonym spojrzeniem. Miał na sobie stary płaszcz i trzymał w ręku plastikową reklamówkę.
— Kim pan jest? — zapytałam ostrożnie.
— Jestem tw… twoim ojcem — odpowiedział cicho, jakby sam nie wierzył w to, co mówi.
Zamknęłam drzwi. Zrobiło mi się słabo. Przez całe życie słyszałam od mamy: „Twój tata był aniołem, odszedł zanim się urodziłaś”. Nigdy nie miałam zdjęcia, żadnej pamiątki. Tylko opowieści — zawsze czułe, pełne tęsknoty. Teraz ten człowiek twierdził, że jest moim ojcem?
Wróciłam do kuchni i nalałam sobie szklankę wody. Ręce mi drżały. Po kilku minutach usłyszałam ciche pukanie.
— Proszę cię… Adrianno… pozwól mi wyjaśnić — głos był błagalny.
Otworzyłam drzwi szerzej. Stał tam nadal, mokry od deszczu. Wpuściłam go do środka.
Usiadł na krześle przy stole i przez chwilę milczał. W końcu wyjął z reklamówki stary portfel i położył na stole zdjęcie: młoda kobieta z długimi włosami i on — młodszy o dwadzieścia lat. Moja mama i on.
— Dlaczego mnie okłamała? — zapytałam cicho.
— To długa historia… — westchnął ciężko. — Twoja mama chciała cię chronić. Popełniłem wiele błędów. Byłem młody, głupi… Zostawiłem was. Wyjechałem do Niemiec za pracą. Myślałem, że wrócę bogaty i wszystko naprawię. Ale życie potoczyło się inaczej.
Siedziałam w milczeniu, próbując pojąć sens jego słów. Przez lata wyobrażałam sobie ojca jako ideał — kogoś, kto odszedł zbyt wcześnie, kto byłby dumny ze mnie. Teraz siedział przede mną człowiek zmęczony życiem, który przyznał się do ucieczki.
— Dlaczego teraz? Po tylu latach? — zapytałam z goryczą.
— Dowiedziałem się od twojej ciotki, że się wyprowadziłaś od matki. Że jesteś już dorosła… Chciałem cię poznać. Przeprosić. Może naprawić choć trochę to, co zepsułem.
W głowie miałam mętlik. Przypomniały mi się wszystkie święta spędzone tylko z mamą, wszystkie pytania o tatę, na które odpowiadała wymijająco. Czy naprawdę chciała mnie chronić? Czy raczej ukrywała przede mną prawdę o jego tchórzostwie?
Następnego dnia zadzwoniłam do mamy.
— Mamo, musimy porozmawiać — powiedziałam bez ogródek.
Spotkałyśmy się w jej mieszkaniu na Ursynowie. Była spięta, jakby przeczuwała o co chodzi.
— Spotkałam mojego ojca — powiedziałam prosto z mostu.
Mama pobladła.
— Przyszedł do ciebie? — wyszeptała.
— Tak. Dlaczego mi kłamałaś przez całe życie?
Z jej oczu popłynęły łzy.
— Chciałam cię ochronić przed rozczarowaniem… On nas zostawił. Bałam się, że jeśli go poznasz, będziesz cierpieć jeszcze bardziej niż wtedy, gdybyś myślała, że nie żyje.
— Ale czy nie zasługiwałam na prawdę? — zapytałam drżącym głosem.
Mama milczała długo. W końcu przytuliła mnie mocno.
— Przepraszam cię… Może powinnam była inaczej to rozegrać…
Wróciłam do siebie rozbita. Nie wiedziałam już, kim jestem ani komu ufać. Ojciec próbował się ze mną kontaktować — wysyłał SMS-y, proponował spotkania. Czułam gniew i ciekawość jednocześnie.
Po kilku tygodniach zgodziłam się na kolejne spotkanie. Poszliśmy na spacer po Łazienkach.
— Wiem, że nie mogę cofnąć czasu — powiedział cicho. — Ale chciałbym być częścią twojego życia… jeśli mi pozwolisz.
Patrzyłam na niego długo. Widziałam w nim swoje oczy i kształt ust. Było we mnie tyle sprzecznych uczuć: żal do mamy o kłamstwo, gniew na niego za porzucenie i tęsknota za rodziną, której nigdy nie miałam.
Przez kolejne miesiące powoli budowaliśmy relację — nieufnie, ostrożnie. Mama była zazdrosna i zraniona; ojciec starał się nadrobić stracone lata drobnymi gestami: wspólną kawą, opowieściami z młodości. Czasem miałam ochotę wszystko rzucić i uciec daleko od tego rodzinnego chaosu.
Najtrudniejsze były święta Bożego Narodzenia — pierwszy raz odważyłam się zaprosić ich oboje do siebie. Atmosfera była napięta jak struna; każde słowo ważyło tonę. Mama patrzyła na ojca z wyrzutem; on spuszczał wzrok za każdym razem, gdy próbował zagaić rozmowę.
W końcu nie wytrzymałam:
— Dość! Nie chcę już żyć w kłamstwie ani żalu! Chcę mieć rodzinę — nawet jeśli jest dziwna i poraniona!
Zapadła cisza. Potem mama zaczęła płakać; ojciec podszedł do niej i pierwszy raz od lat dotknął jej dłoni.
Nie wiem, czy kiedykolwiek będziemy normalną rodziną. Ale wiem jedno: prawda boli mniej niż kłamstwo.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy potrafię wybaczyć? Czy można zbudować coś nowego na gruzach dawnych kłamstw?