„Zgodziłam się, żeby brat zamieszkał u mnie na chwilę” – Rok później wciąż nie mam swojego życia

– Michał, ile razy mam ci mówić, żebyś nie zostawiał tych cholernych skarpetek na kanapie?! – krzyknęłam, czując jak złość rozlewa się po moim ciele niczym wrzątek. Stałam w progu salonu, z rękami pełnymi prania, patrząc na mojego młodszego brata, który nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.

– Daj spokój, Anka, przecież zaraz je zabiorę – mruknął, przewracając oczami.

To „zaraz” trwało już od tygodnia. Tak samo jak „chwila”, na którą miał się u mnie zatrzymać. Minął rok. Rok odkąd Michał stracił pracę, rozstał się z dziewczyną i – jak sam to ujął – „potrzebował czasu, żeby stanąć na nogi”.

Zawsze byłam tą ogarniętą. Starszą siostrą, która jako pierwsza zaczęła pracować, odkładała pieniądze, wynajęła mieszkanie, potem kupiła własne – nieduże, ale przytulne i moje. Marzyłam o przestrzeni tylko dla siebie. Takiej, gdzie wszystko ma swoje miejsce i nikt nie kręci się po kuchni, kiedy gotuję, nie zostawia skarpetek na kanapie i nie zapomina o zakupach.

A teraz? Teraz wracam z pracy do mieszkania pełnego pustych butelek po piwie, niedomytych talerzy i wiecznego hałasu z telewizora. Michał twierdzi, że szuka pracy. Ale jakoś nigdy nie widziałam go z żadnym CV w ręku. Za to doskonale zna wszystkie nowości na Netflixie.

Mama powtarza: „Anka, pomóż mu. Jesteś starsza, powinnaś być wsparciem”. Tylko że ja już nie mam siły być wsparciem dla kogoś, kto nawet nie próbuje stanąć na własnych nogach. Zawsze byłam odpowiedzialna – za siebie, za niego, czasem nawet za rodziców. Ale czy to znaczy, że mam rezygnować z własnego życia?

Pamiętam dzień, kiedy do mnie przyszedł. Stał pod drzwiami z walizką i miną zbitego psa.

– Anka… Mogę u ciebie przenocować? Tylko kilka dni…

Wpuściłam go bez wahania. Przecież to mój brat. Zawsze byliśmy blisko – przynajmniej tak mi się wydawało. Ale od tamtej pory wszystko się zmieniło. Każda rozmowa kończy się kłótnią albo moim westchnieniem rezygnacji.

– Michał, serio… Może byś chociaż posprzątał po sobie? – próbowałam jeszcze raz spokojnie.

– Przecież sprzątam! – oburzył się. – Nie wiem, o co ci chodzi.

O co mi chodzi? O to, że czuję się jak intruz we własnym domu. Że nie mogę zaprosić znajomych bez pytania go o zgodę. Że nie mogę w spokoju poczytać książki, bo on akurat gra z kumplami na konsoli i wrzeszczy do mikrofonu.

Czasem łapię się na tym, że zazdroszczę koleżankom ich samotności. Ich ciszy po pracy. Ich poranków z kawą wypijaną w szlafroku bez świadków.

Najgorsze są wieczory. Kiedy siedzę w łóżku i słyszę przez ścianę jego śmiech albo przekleństwa rzucane do ekranu. Wtedy myślę o tym wszystkim, co miałam zrobić dla siebie – kurs językowy, podróż do Włoch, może nawet randka z kimś nowym… Ale jak mam to zrobić, skoro nawet nie mogę spokojnie zasnąć?

Ostatnio próbowałam z nim poważnie porozmawiać.

– Michał… Musimy ustalić jakieś zasady. To miało być na chwilę…

– No wiem! – przerwał mi natychmiast. – Ale przecież wiesz, jak jest na rynku pracy! Nikt nie chce zatrudnić kogoś po marketingu bez doświadczenia…

– Ale minął rok! Może powinieneś pomyśleć o czymś innym? Albo chociaż dorabiać gdziekolwiek?

Wzruszył ramionami i wyszedł do kuchni. Zostawił mnie z poczuciem winy i frustracji.

Czasem zastanawiam się, czy to ze mną jest coś nie tak. Może jestem zbyt wymagająca? Może powinnam być bardziej wyrozumiała? Ale potem przypominam sobie wszystkie te dni, kiedy wracałam zmęczona po pracy i musiałam jeszcze sprzątać po nim albo słuchać jego narzekań.

W pracy też już nie jestem sobą. Szefowa zauważyła, że jestem rozkojarzona. Koleżanki pytają: „Co się dzieje?”. Nie mam siły tłumaczyć im wszystkiego od początku.

Ostatnio zadzwoniła mama.

– Anka, Michał mówił mi, że jesteś dla niego niemiła…

Zacisnęłam zęby.

– Mamo, on tu mieszka już rok! Ja też mam swoje życie!

– Ale przecież jesteście rodziną…

Rodzina. To słowo brzmi jak wyrok.

Wczoraj wieczorem usiadłam sama w kuchni z kubkiem herbaty. Patrzyłam przez okno na światła miasta i myślałam o tym wszystkim, co straciłam przez ostatni rok. O tym, jak bardzo chciałam być dobra dla wszystkich – dla rodziców, dla Michała… A gdzie w tym wszystkim jestem ja?

Dziś rano postanowiłam: muszę coś zmienić. Nie mogę dłużej żyć cudzym życiem.

– Michał – powiedziałam stanowczo – musisz znaleźć sobie coś własnego. Masz dwa miesiące na wyprowadzkę.

Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu.

– Serio? Wyrzucasz mnie?

– Nie wyrzucam cię. Po prostu chcę odzyskać swoje życie.

Nie wiem, czy zrobiłam dobrze. Może powinnam była poczekać jeszcze trochę? A może w końcu nauczyłam się stawiać granice?

Czy naprawdę jestem odpowiedzialna za dorosłość mojego brata? Czy w rodzinie zawsze trzeba rezygnować z siebie dla innych? Co wy byście zrobili na moim miejscu?