„Zakochałam się po sześćdziesiątce, a mój syn nazwał mnie naiwną staruszką. Czy naprawdę nie mam już prawa do szczęścia?”

– Naprawdę myślisz, że to jest rozsądne? – głos mojego syna, Pawła, rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon alarmowy. Stał oparty o blat, z założonymi rękami, a jego brwi były ściągnięte w gniewnym grymasie. – Mamo, przecież ty masz sześćdziesiąt dwa lata!

Patrzyłam na niego, próbując zebrać myśli. Właśnie wróciłam z pracy, gdzie od kilku miesięcy moje życie zaczęło nabierać kolorów, o których już dawno zapomniałam. Wszystko przez Andrzeja – nowego kierownika działu IT. Mężczyznę w moim wieku, z ciepłym uśmiechem i oczami, które patrzyły na mnie tak, jakby widziały mnie naprawdę.

Nie planowałam się zakochiwać. Przez lata byłam „panią Danusią z kadr” – cichą, konkretną, punktualną. Zawsze elegancko ubrana, zawsze przygotowana. W firmie mówiono o mnie z szacunkiem, ale bez emocji. Byłam jak tapeta – obecna, ale niezauważalna. Po śmierci męża całe życie podporządkowałam synowi i pracy. Paweł był moim oczkiem w głowie, a ja jego bezpieczną przystanią.

Aż pewnego dnia Andrzej zaprosił mnie na kawę. Najpierw służbowo – chciał omówić sprawy kadrowe. Potem coraz częściej – już prywatnie. Zaczęliśmy rozmawiać o książkach, filmach, wspomnieniach z młodości. Śmiałam się przy nim jak nastolatka. Czułam się widziana, doceniana… i piękna.

Kiedy powiedziałam Pawłowi o Andrzeju, spojrzał na mnie jak na dziecko, które właśnie oznajmiło, że zamierza polecieć na Księżyc.

– Mamo, przecież ty nawet nie znasz tego człowieka! – wykrzyknął. – Co on od ciebie chce? Może pieniędzy? Może mieszkania?

Zabolało. Bardziej niż chciałam przyznać.

– Paweł…

– Nie rozumiesz? Jesteś naiwną staruszką! – rzucił z pogardą.

Wtedy pierwszy raz od lat poczułam się naprawdę stara. Nie przez metrykę, ale przez to, jak patrzył na mnie mój własny syn.

Przez kolejne dni chodziłam jak struta. Andrzej dzwonił, pisał wiadomości:

„Danusiu, wszystko w porządku?”

Odpowiadałam zdawkowo. Bałam się przyznać do tego, co się wydarzyło. Bałam się własnych uczuć.

W pracy unikałam jego wzroku. On jednak nie dawał za wygraną.

– Coś się stało? – zapytał któregoś dnia przy ekspresie do kawy.

– Mój syn uważa, że jestem naiwna – wyszeptałam.

Andrzej uśmiechnął się smutno.

– A ty co uważasz?

Nie wiedziałam. Całe życie byłam rozsądna. Zawsze najpierw myślałam o innych. O Pawle, o mężu, o firmie. Nigdy o sobie.

Wieczorami siedziałam w fotelu i patrzyłam na zdjęcia – swoje z młodości, Pawła jako dziecka, ślubne fotografie z Januszem. Przypominałam sobie wszystkie chwile, kiedy rezygnowałam z siebie dla innych. Czy to naprawdę była miłość? Czy tylko obowiązek?

Pewnego dnia Andrzej zaprosił mnie na spacer po Łazienkach.

– Chodźmy jak dawniej – powiedział. – Bez zobowiązań.

Szliśmy alejkami wśród kwitnących magnolii. Opowiadał mi o swoim życiu – o rozwodzie, dorosłych dzieciach, samotności w dużym mieszkaniu na Ochocie.

– Myślisz czasem o tym, że życie może zacząć się od nowa? – zapytał nagle.

Zatrzymałam się i spojrzałam mu w oczy.

– Chciałabym w to uwierzyć – odpowiedziałam cicho.

Po powrocie do domu Paweł czekał na mnie w kuchni.

– Gdzie byłaś?

– Na spacerze.

– Z nim?

Skinęłam głową.

– Mamo… On cię wykorzysta. Zobaczysz.

Zacisnęłam pięści.

– Paweł, mam prawo być szczęśliwa! – wybuchłam pierwszy raz od lat. – Całe życie byłam dla ciebie! Teraz chcę być trochę dla siebie!

Spojrzał na mnie zaskoczony. Może pierwszy raz zobaczył we mnie kobietę, a nie tylko matkę.

Przez kolejne tygodnie nasze relacje były napięte jak struna. Paweł przestał dzwonić codziennie. W pracy coraz częściej spotykałam się z Andrzejem – chodziliśmy do kina, na koncerty w Filharmonii Narodowej, czasem po prostu siedzieliśmy razem w ciszy.

Czułam się szczęśliwa… i winna jednocześnie.

Któregoś dnia Paweł przyszedł do mnie niespodziewanie.

– Mamo… Przepraszam – powiedział cicho. – Boję się o ciebie. Nie chcę cię stracić.

Objęłam go mocno.

– Synku… Ja też się boję. Ale jeszcze bardziej boję się zmarnować resztę życia na samotność i żal.

Z czasem Paweł zaczął akceptować Andrzeja. Zaprosił go nawet na rodzinny obiad. Było niezręcznie, ale przynajmniej próbował.

Dziś wiem jedno: miłość nie pyta o wiek ani o pozwolenie dzieci. Miłość przychodzi wtedy, kiedy najmniej się jej spodziewasz i daje ci drugą szansę na szczęście.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę jestem naiwną staruszką? A może po prostu kobietą, która odważyła się jeszcze raz pokochać?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?