„Syn ożenił się i jakby przestał być moim dzieckiem” – historia Elżbiety, która musiała nauczyć się żyć na nowo

– Piotrek, czy przyjedziesz w niedzielę na obiad? – zapytałam przez telefon, starając się, by mój głos brzmiał zwyczajnie.

Po drugiej stronie słyszałam szmer, jakby ktoś szukał odpowiednich słów. W końcu odezwał się mój syn:

– Mamo, wiesz… My z Kasią chcieliśmy spędzić ten weekend sami. Może innym razem?

Zamknęłam oczy. To już trzeci raz w tym miesiącu. Odkąd Piotrek się ożenił, coraz rzadziej dzwoni, coraz rzadziej wpada na kawę. Kiedyś był moim całym światem – tylko my dwoje, odkąd jego tata odszedł nagle na zawał. Piotrek miał wtedy dziesięć lat. Przysięgłam sobie, że zrobię wszystko, by niczego mu nie zabrakło.

Przez lata byliśmy drużyną. On – mój powód do dumy, ja – jego bezpieczna przystań. Pamiętam te wieczory, kiedy uczyliśmy się razem do sprawdzianów, a potem oglądaliśmy „Czarne chmury” na starym telewizorze. Nawet kiedy dorósł i poszedł na studia do Warszawy, dzwonił codziennie. „Mamo, zrobiłem dziś pierogi według twojego przepisu!” – śmiał się przez telefon.

A teraz? Teraz czuję się jak nieproszony gość w jego nowym życiu.

Kasia… Nie mam do niej żalu. Jest miła, uśmiechnięta, ale wiem, że nie jestem jej potrzebna. Kiedy przychodzę w odwiedziny, zawsze jest trochę spięta. „Może herbaty?” – pyta grzecznie, ale widzę w jej oczach ulgę, gdy wychodzę.

Najgorsze są święta. W zeszłym roku pierwszy raz Piotrek nie spędził Wigilii ze mną. Pojechali do jej rodziców pod Wrocławiem. Siedziałam sama przy stole, patrząc na puste miejsce po nim i po mężu. Nawet karpia nie miałam siły smażyć.

Próbowałam zająć myśli – zapisałam się na nordic walking z sąsiadkami, zaczęłam czytać książki o ogrodnictwie. Ale to nie to samo. Każdy telefon od Piotrka wyczekuję jak zbawienia. A kiedy już dzwoni, rozmowa jest krótka:

– Mamo, wszystko w porządku? Tak? To dobrze. Muszę lecieć.

Czasem łapię się na tym, że jestem zazdrosna o Kasię. Wiem, że to głupie – przecież to naturalne, że syn zakłada rodzinę. Ale serce boli tak samo mocno jak wtedy, gdy pierwszy raz zostawił mnie na koloniach.

Ostatnio zebrałam się na odwagę i powiedziałam mu wprost:

– Piotrek, czuję się trochę samotna odkąd się ożeniłeś.

Spojrzał na mnie zaskoczony:

– Mamo… Przecież zawsze możesz zadzwonić! Przecież masz swoje życie!

Ale czy naprawdę mam? Moje życie przez tyle lat było nim. Teraz próbuję znaleźć siebie na nowo, ale nie wiem nawet od czego zacząć.

W zeszły piątek zadzwoniła do mnie sąsiadka Zosia:

– Elka, idziemy na dancing do domu kultury! Nie możesz siedzieć wiecznie sama!

Poszłam. Tańczyłam nawet dwa razy z panem Andrzejem spod czwórki. Było miło… ale wracając do domu czułam tylko pustkę.

W niedzielę rano zadzwonił Piotrek:

– Mamo, wpadniemy z Kasią na kawę!

Serce mi zabiło mocniej. Ugotowałam rosół, upiekłam szarlotkę – tak jak lubił od dziecka. Przyszli uśmiechnięci, rozmawialiśmy o pracy Kasi, o planach na wakacje. Ani słowa o mnie.

W końcu nie wytrzymałam:

– Piotrek… Czy ja zrobiłam coś nie tak? Czy przeszkadzam wam?

Zamilkli oboje. Kasia spojrzała na Piotrka znacząco.

– Mamo… Po prostu chcemy mieć trochę czasu dla siebie. To nie tak, że cię nie kocham…

Poczułam łzy pod powiekami.

– Wiem… Ale trudno mi się przyzwyczaić.

Po ich wyjściu długo siedziałam przy stole. Przeglądałam stare zdjęcia: Piotrek jako mały chłopiec na rowerze, Piotrek z pierwszym świadectwem z paskiem…

Zrozumiałam wtedy coś ważnego: muszę nauczyć się żyć dla siebie. Nie mogę być tylko matką – muszę być też Elżbietą.

Dziś jest lepiej. Czasem spotykam się z Zosią i Andrzejem na kawie. Zaczęłam chodzić na jogę i zapisałam się na kurs komputerowy w bibliotece. Piotrek dzwoni rzadziej niż bym chciała, ale już nie czekam na każdy jego telefon jak na zbawienie.

Czasem jednak budzę się w nocy i pytam siebie: czy można być szczęśliwą matką, gdy dziecko przestaje cię potrzebować? Czy to już czas, by nauczyć się być szczęśliwą tylko dla siebie?