Samotność, która przestała boleć – aż do dnia, gdy w bibliotece spotkałam Pawła

– Pani Aniu, czy mogę prosić o pomoc przy katalogu? – usłyszałam głos Pawła zza regału. Był wtorek, godzina szesnasta, biblioteka powoli pustoszała. Zawsze wtedy czułam ulgę – mniej ludzi, mniej rozmów, mniej spojrzeń. Ale tego dnia jego głos zabrzmiał inaczej. Był ciepły, trochę nieśmiały. Spojrzałam na niego przez okulary – miał na sobie szarą marynarkę i trzymał w ręku książkę o historii Warszawy.

– Oczywiście – odpowiedziałam, starając się ukryć drżenie rąk. Przez chwilę miałam wrażenie, że patrzy na mnie dłużej niż powinien. Zawsze byłam tą niewidzialną – cichą bibliotekarką po czterdziestce, która nie miała szczęścia do ludzi ani do miłości. Przez lata nauczyłam się być sama. Najpierw opiekowałam się mamą po udarze – całe studia i jeszcze długo po nich. Potem sama zachorowałam na tarczycę i przez kilka lat walczyłam z własnym ciałem. Kiedy mama zmarła, zostałam w pustym mieszkaniu na Grochowie. Praca w bibliotece była moją przystanią.

Paweł pojawił się nagle – zaczął przychodzić regularnie, zawsze pytał o książki, które lubiłam. Z czasem zaczęliśmy rozmawiać coraz dłużej. O literaturze, o starych filmach, o tym, jak Warszawa zmieniała się przez lata. Zaskakiwało mnie to – ktoś naprawdę chciał mnie słuchać? Ktoś chciał wiedzieć, co myślę?

Pewnego dnia zapytał:
– A pani nigdy nie myślała o tym, żeby wyjechać z Warszawy?
Zastanowiłam się chwilę.
– Kiedyś marzyłam o podróżach. Ale życie… jakoś się ułożyło inaczej.
– Może jeszcze nie jest za późno? – uśmiechnął się lekko.

To zdanie wracało do mnie przez kolejne dni. Może rzeczywiście nie jest za późno? Ale przecież ja już nie umiem zaczynać od nowa. Nie umiem być z kimś blisko.

W domu czekały na mnie tylko książki i zdjęcia mamy. Siostra mieszkała w Gdańsku, rzadko dzwoniła. Kiedyś pokłóciłyśmy się o opiekę nad mamą – ona wybrała karierę i rodzinę, ja zostałam. Czułam żal, ale nigdy nie umiałam jej tego powiedzieć.

Z Pawłem widywaliśmy się coraz częściej. Pewnego razu zaproponował kawę po pracy.
– Pani Aniu… może pójdziemy razem do tej nowej kawiarni na rogu? Podobno mają świetne ciasta.
Zgodziłam się, choć serce waliło mi jak oszalałe. W kawiarni rozmawialiśmy o wszystkim – o dzieciństwie na Pradze, o pierwszych miłościach (ja nie miałam o czym opowiadać), o samotności.

– Wie pani… ja też długo byłem sam – powiedział cicho Paweł. – Po rozwodzie nie potrafiłem nikomu zaufać.
Patrzyłam na niego i czułam coś dziwnego – jakby ktoś otworzył okno w dusznym pokoju.

Zaczęliśmy spotykać się regularnie. W pracy koleżanki zaczęły szeptać za moimi plecami:
– Anka chyba kogoś ma…
– No patrzcie ją!
Nie lubiłam plotek, ale tym razem było mi wszystko jedno.

Któregoś wieczoru zadzwoniła siostra:
– Anka, słyszałam od ciotki, że masz kogoś? To prawda?
– Może…
– Uważaj na siebie. Po tylu latach samotności łatwo się zaangażować w coś złego.
Zabolało mnie to. Jakby nie wierzyła, że mogę być szczęśliwa.

Ale Paweł był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam (a znałam ich niewielu). Nie spieszył się, nie naciskał. Potrafił słuchać. Pewnego dnia przyniósł mi do biblioteki bukiet polnych kwiatów.
– Dla pani – powiedział tylko.
Poczułam łzy pod powiekami.

Wszystko zaczęło się zmieniać. Nagle miałam dla kogo gotować obiad w niedzielę, z kim pójść na spacer po Saskiej Kępie. Ale im bliżej byliśmy siebie, tym bardziej bałam się przyszłości.

Któregoś wieczoru Paweł zapytał:
– Aniu… czy ty mnie kochasz?
Zamilkłam. Nie umiałam odpowiedzieć. Bałam się tego słowa – jakby miało mnie spalić od środka.

Wróciłam do domu i długo płakałam. Przypomniały mi się wszystkie samotne święta, wszystkie wieczory spędzone przy książkach zamiast z ludźmi. Czy potrafię jeszcze kochać? Czy potrafię być z kimś naprawdę blisko?

Następnego dnia w pracy Paweł nie przyszedł. Ani następnego. Zaczęłam panikować – może go zraniłam? Może znowu wszystko straciłam?

Po tygodniu zadzwonił telefon.
– Aniu… przepraszam, musiałem wyjechać do chorego ojca do Lublina. Bałem się zadzwonić po naszej rozmowie…
Poczułam ulgę i wstyd jednocześnie.
– Paweł… ja też przepraszam. Po prostu… boję się być szczęśliwa.

Spotkaliśmy się kilka dni później nad Wisłą. Siedzieliśmy na ławce i milczeliśmy długo.
– Wiesz… ja też się boję – powiedział w końcu Paweł. – Ale może warto spróbować?

Patrzyliśmy na siebie długo w ciszy.

Dziś mija rok od tamtego dnia w bibliotece. Nadal boję się czasem przyszłości, czasem czuję się samotna nawet przy Pawle. Ale wiem jedno: nigdy nie jest za późno na bliskość.

Czasem zastanawiam się: ile razy pozwoliłam życiu przejść obok? Ile razy mogłam wybrać siebie zamiast lęku? Czy Wy też baliście się kiedyś być szczęśliwi?