Po sześćdziesiątce przyzwyczaiłam się do samotności. Aż na przystanku autobusowym ktoś zapytał, czy nadal lubię Tokarczuk…
– Czy pani nadal lubi Tokarczuk? – usłyszałam głos tuż obok siebie. Był zimny listopadowy poranek, a ja jak co dzień stałam na przystanku przy ulicy Mickiewicza, czekając na autobus do biblioteki. Zimny wiatr przewiewał mój płaszcz, a ja zaciągałam się zapachem mokrych liści i benzyny. Odwróciłam się z irytacją – kto zaczepia w taki sposób obce kobiety? – i w sekundę zrozumiałam, że to nie jest obcy. To był Piotr. Ten Piotr.
Piotr, którego kochałam trzydzieści lat temu. Piotr, który zostawił mnie dla innej kobiety, kiedy nasza córka miała zaledwie pięć lat. Piotr, który przez lata był dla mnie synonimem zdrady, rozczarowania i bólu. Stał przede mną starszy, siwiejący, z tym samym uśmiechem, który kiedyś sprawiał, że miękły mi kolana.
– Elżbieta… – powiedział cicho, jakby bał się, że zaraz zniknę.
– Co ty tu robisz? – zapytałam szorstko, czując jak serce wali mi w piersi.
– Wróciłem do Torunia. Mama nie żyje… Zostałem sam. – Jego głos zadrżał.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Autobus nadjechał, ale żadne z nas nie ruszyło się z miejsca. Ludzie wsiedli, drzwi się zamknęły, a my zostaliśmy na pustym przystanku.
– Przepraszam, że tak… po prostu… – zaczął nieporadnie.
– Po prostu co? Po prostu wracasz po trzydziestu latach i pytasz o Tokarczuk? – przerwałam mu ostro. – Wiesz, ile razy próbowałam cię znienawidzić?
Piotr spuścił wzrok. Przez chwilę wyglądał jak zbity pies.
– Wiem, że nie mam prawa… Ale kiedy zobaczyłem cię tutaj… Pomyślałem…
– Że co? Że wszystko można cofnąć? – poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. – Ja już nie jestem tą Elą sprzed lat.
– Wiem. Ale może moglibyśmy… porozmawiać? Chociaż raz?
Nie odpowiedziałam. Odeszłam szybkim krokiem w stronę biblioteki, czując jak świat wiruje mi pod stopami.
Przez cały dzień nie mogłam się skupić na pracy. Przekładałam książki na półkach, układałam katalogi, ale w głowie miałam tylko Piotra i jego pytanie o Tokarczuk. Przypomniałam sobie tamte lata – wspólne spacery po Bulwarze Filadelfijskim, wieczory przy winie i rozmowy o literaturze. I ten jeden dzień, kiedy wrócił późno do domu i powiedział: „Ela, zakochałem się”.
Po rozwodzie zostałam sama z córką. Rodzina odwróciła się ode mnie – matka powtarzała: „To twoja wina, powinnaś była bardziej dbać o męża”. Brat przestał dzwonić. Została mi tylko praca w bibliotece i mała Ania, która płakała nocami i pytała: „Mamo, dlaczego tata już nas nie kocha?”.
Przez lata nauczyłam się żyć sama. Po sześćdziesiątce pogodziłam się z samotnością. Córka wyjechała do Warszawy, rzadko dzwoniła. Wnuczka widywałam raz na kilka miesięcy. Przyjaciółki miały swoje rodziny i swoje sprawy. Wieczorami czytałam książki Tokarczuk i powtarzałam sobie: „Samotność to wolność”.
Ale teraz wszystko wróciło ze zdwojoną siłą.
Wieczorem zadzwoniła Ania.
– Mamo? Wszystko w porządku?
– Tak, córeczko… Po prostu miałam dziwny dzień.
– Znowu byłaś sama cały dzień?
– Tak… Ale to nic złego.
– Mamo… Może powinnaś kogoś poznać? Wyjść do ludzi?
Zaśmiałam się gorzko.
– Aniu, mam sześćdziesiąt dwa lata. Kto by chciał starą bibliotekarkę?
– Mamo! Przestań tak mówić! Jesteś cudowna! – usłyszałam w jej głosie nutę rozpaczy.
Nie powiedziałam jej o Piotrze.
Następnego dnia Piotr czekał na mnie pod biblioteką.
– Ela… Proszę cię… Pozwól mi chociaż przeprosić.
Patrzyłam na niego długo. W końcu skinęłam głową.
Usiedliśmy w kawiarni naprzeciwko rynku. Piotr opowiadał o swoim życiu – o żonie, która zmarła na raka pięć lat temu; o synu, który mieszka w Anglii i nie chce mieć z nim kontaktu; o samotności, która go przygniata.
– Wiesz… Kiedy byłem młody, myślałem, że szczęście to coś oczywistego. Że zawsze będzie czas na naprawienie błędów. Ale czasem nie ma już czasu…
Siedzieliśmy długo w milczeniu. Patrzyłam na jego dłonie – te same dłonie, które kiedyś pieściły moją twarz.
– Ela… Czy moglibyśmy spróbować jeszcze raz? Chociaż zaprzyjaźnić się?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Bałam się własnych uczuć. Bałam się tego, co powiedzą ludzie – sąsiedzi, rodzina, Ania.
Wieczorem zadzwoniła córka.
– Mamo… Słyszałam od cioci Hani, że widziała cię z tatą w kawiarni…
Zamilkłam.
– Mamo… On cię skrzywdził! Jak możesz mu wybaczyć?
Poczułam gulę w gardle.
– Aniu… Ja też jestem tylko człowiekiem. Też potrzebuję kogoś blisko siebie.
Rozłączyła się bez słowa.
Przez kolejne dni czułam się rozdarta między przeszłością a teraźniejszością. Z jednej strony gniew i żal do Piotra; z drugiej – tęsknota za bliskością i rozmową. Z jednej strony lęk przed opinią rodziny; z drugiej – świadomość własnej samotności.
Pewnego wieczoru Piotr przyniósł mi książkę Tokarczuk z dedykacją: „Dla Eli – może jeszcze wszystko przed nami?”.
Usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. W głowie kłębiły mi się pytania: Czy mam prawo być szczęśliwa po tylu latach bólu? Czy wybaczenie to słabość czy siła? Czy można zacząć od nowa po sześćdziesiątce?
Może samotność to nie jest wyrok? Może warto jeszcze raz otworzyć serce?
A Wy? Czy potrafilibyście wybaczyć komuś taką zdradę po tylu latach? Czy druga szansa to naiwność czy odwaga?