Po 25 latach małżeństwa zobaczyłam, kto zajął moje miejsce – i nie byłam na to gotowa. Ta kobieta była mi bliższa, niż mogłam przypuszczać…
– Naprawdę myślisz, że to już wszystko? – zapytałam cicho, patrząc na Andrzeja przez kuchenny stół. Jego wzrok był zmęczony, jakbyśmy oboje właśnie przebiegli maraton. W powietrzu wisiała cisza, którą znaliśmy aż za dobrze – cisza ludzi, którzy przez lata nauczyli się nie mówić tego, co naprawdę czują.
– Tak, Marysiu. Myślę, że to już wszystko – odpowiedział spokojnie. Bez złości, bez żalu. Jakbyśmy właśnie kończyli grę w szachy, a nie 25 lat wspólnego życia.
Nie było dramatów. Nie było zdrad – przynajmniej tak mi się wydawało. Ot, wypalenie. Dzieci dorosłe, dom spłacony, kredyty zamknięte. Zostaliśmy tylko my i ta pustka między nami.
Przez pierwsze tygodnie po rozstaniu czułam ulgę. Wreszcie mogłam spać na całym łóżku, jeść kolację kiedy chcę i nie słuchać wieczornych wiadomości w tle. Ale potem przyszła samotność. I pytania: czy to naprawdę wszystko? Czy już nigdy nie poczuję się kochana?
Pewnego popołudnia wracałam z pracy. Zatrzymałam się na stacji benzynowej przy wylotówce z miasta. Było duszno, czerwcowe powietrze lepiło się do skóry. Weszłam do sklepu po wodę i wtedy ich zobaczyłam.
Andrzej stał przy kasie. Obok niego – trzymając go za rękę – stała Anna. Moja Anna. Moja przyjaciółka od liceum, świadkowa na naszym ślubie, matka chrzestna naszej córki.
Śmiali się do siebie, jakby świat poza nimi nie istniał. Anna miała na sobie tę sukienkę w kwiaty, którą kiedyś jej pożyczyłam na wesele kuzynki. Ich dłonie splecione tak naturalnie, jakby robili to od zawsze.
Poczułam, jak żołądek podjeżdża mi do gardła. Wybiegłam ze sklepu zanim mnie zauważyli. Oparłam się o samochód i próbowałam złapać oddech. To nie mogła być prawda. Nie ona.
Wieczorem zadzwoniła do mnie Magda, moja córka:
– Mamo, wszystko w porządku? Słyszałam od taty, że cię widział dziś na stacji…
– Tak, kochanie – skłamałam. – Wszystko dobrze.
Ale nie było dobrze. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, próbując zrozumieć: od kiedy? Jak mogli mi to zrobić?
Następnego dnia zadzwoniła Anna.
– Marysiu… musimy porozmawiać.
Jej głos był cichy, drżący.
– O czym? – zapytałam lodowato.
– O wszystkim. Proszę…
Spotkałyśmy się w naszej ulubionej kawiarni przy rynku. Anna przyszła pierwsza. Siedziała skulona nad filiżanką herbaty.
– Przepraszam – zaczęła od razu. – Wiem, że to okropne. Nie planowaliśmy tego…
– Od kiedy? – przerwałam jej.
Zawahała się.
– Od pół roku po waszym rozstaniu… Ale chyba zawsze coś między nami było…
Poczułam się zdradzona podwójnie: przez męża i przez przyjaciółkę.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?
– Bałam się. Nie chciałam cię ranić…
Wyszłam z kawiarni bez słowa. Przez kolejne dni żyłam jak w amoku. Każda rzecz w domu przypominała mi o nich: zdjęcia z wakacji nad Bałtykiem, kubek z napisem „Najlepsza Przyjaciółka”, który dostałam od Anny na urodziny.
Rodzina zaczęła szeptać za moimi plecami. Mama patrzyła na mnie z troską:
– Marysiu, musisz być silna. Życie toczy się dalej…
Ale jak żyć dalej, kiedy wszystko wokół przypomina o zdradzie?
Najgorsze były święta. Wigilia u Magdy – Andrzej z Anną przy jednym stole. Udawaliśmy wszyscy normalność dla dobra wnuków, ale czułam się jak statystka w cudzym filmie.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka:
– Marysiu, widziałam Annę z Andrzejem na spacerze w parku… Wyglądali na szczęśliwych.
Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż zabolało.
Próbowałam poukładać sobie życie na nowo: zapisałam się na jogę, zaczęłam chodzić na spacery z psem po lesie. Ale każda para trzymająca się za ręce przypominała mi o tym, co straciłam.
Któregoś wieczoru Magda przyszła do mnie zapłakana:
– Mamo… ja nie wiem, jak mam się zachować. Kocham cię i tatę… Ale Anna była dla mnie jak druga mama…
Przytuliłam ją mocno.
– Kochanie, nie musisz wybierać. Ja sobie poradzę.
Ale czy naprawdę sobie radziłam?
Minął rok od tamtego dnia na stacji benzynowej. Anna próbowała kilka razy się ze mną skontaktować – wysyłała wiadomości, zostawiała kwiaty pod drzwiami. Nie potrafiłam jej wybaczyć.
Czasem łapię się na tym, że tęsknię za dawnym życiem – nawet za tą nudą i przewidywalnością. Za rozmowami przy herbacie i wspólnym milczeniem przed telewizorem.
Ostatnio spotkałam Andrzeja przypadkiem w sklepie spożywczym.
– Marysiu… wszystko w porządku? – zapytał niepewnie.
– Tak – odpowiedziałam krótko i minęłam go bez słowa.
Czasem myślę: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy gdybym była bardziej uważna, mniej zmęczona codziennością… czy wtedy on by nie odszedł? Czy Anna byłaby tylko przyjaciółką?
A może to wszystko musiało się wydarzyć? Może dopiero teraz mam szansę odnaleźć siebie?
Czy można wybaczyć zdradę kogoś tak bliskiego? Czy da się jeszcze zaufać ludziom po czymś takim? Co wy byście zrobili na moim miejscu?