„Nie jestem służącą!” – Moja walka o godność w domu teściów
— Znowu nie wyprasowałaś koszuli Andrzejowi! — głos teściowej, pani Haliny, rozległ się w korytarzu, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi od łazienki. Stałam z mokrymi włosami, próbując złapać oddech po całym dniu pracy i opieki nad dziećmi. Moje ręce drżały, a serce waliło jak oszalałe. — Przecież mówiłam ci rano, że dziś ma ważne spotkanie! — dodała, stając w progu z założonymi rękami.
— Pani Halino, naprawdę przepraszam, ale miałam dziś dyżur w przedszkolu i musiałam odebrać Zosię wcześniej… — próbowałam tłumaczyć się spokojnie, choć w środku gotowałam się ze złości.
— Zawsze jakieś wymówki! — prychnęła. — Ja w twoim wieku miałam troje dzieci i jeszcze ogródek na głowie. Ty nawet nie potrafisz zadbać o własnego męża!
Zacisnęłam zęby. To nie był pierwszy raz. Od czterech lat mieszkamy z Andrzejem i dziećmi u jego rodziców w małym domu na obrzeżach Lublina. Miało być tylko na chwilę, dopóki nie uzbieramy na wkład własny. Ale życie zweryfikowało nasze plany: kredyty poszły w górę, ceny mieszkań zwariowały, a my utknęliśmy w tym domu pełnym cichych pretensji i niewypowiedzianych żalów.
Andrzej jest jedynakiem. Jego matka zawsze traktowała go jak oczko w głowie. Gdy próbowałam z nim rozmawiać o jej zachowaniu, wzruszał ramionami:
— Daj spokój, mama jest już starsza. Po prostu lubi mieć wszystko pod kontrolą.
Ale to nie była zwykła potrzeba porządku. To była kontrola totalna. Każdego dnia czułam jej wzrok na plecach: kiedy gotowałam obiad, kiedy odkurzałam, nawet kiedy bawiłam się z dziećmi.
— Ja bym dodała więcej koperku do zupy — komentowała z pogardą. — Ty zawsze wszystko robisz po swojemu.
Gdy prałam ubrania dzieci:
— Lepiej oddzielić białe od kolorowych! Chcesz zniszczyć rzeczy moim wnukom?
Czasem miałam wrażenie, że robi to specjalnie — żeby pokazać mi moje miejsce. Że to ona tu rządzi.
Najgorsze były weekendy. Wtedy Andrzej miał wolne i chciał odpocząć. Siadał przed telewizorem, a ja biegałam między kuchnią a pokojem dzieci. Teściowa siadała obok niego i zaczynała narzekać:
— Zobacz, jaka ona jest leniwa. Ja w jej wieku miałam już trójkę dzieci i dom na głowie!
Andrzej milczał. Czasem tylko rzucał mi krótkie spojrzenie — nie wiem, czy pełne współczucia, czy raczej irytacji.
Pewnego wieczoru, gdy dzieci już spały, usiadłam przy stole z kubkiem herbaty. Teściowa weszła do kuchni i spojrzała na mnie z góry:
— Wiesz, powinnaś być wdzięczna, że masz gdzie mieszkać. Gdyby nie mój syn i ten dom, pewnie byś się tułała po wynajmach.
Poczułam łzy pod powiekami. Chciałam coś powiedzieć, ale zabrakło mi słów. Czy naprawdę jestem tu tylko gościem? Czy moje życie sprowadza się do sprzątania i gotowania dla kogoś, kto mnie nie szanuje?
Z czasem zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Jadłam z dziećmi w ich pokoju, żeby nie słyszeć kolejnych uwag. Czułam się coraz bardziej samotna.
Moja mama dzwoniła codziennie:
— Kasiu, musisz postawić granice! Nie możesz pozwolić się tak traktować!
Ale jak? Każda próba rozmowy kończyła się awanturą albo cichą wojną domową.
Najbardziej bolało mnie to, że Andrzej nigdy nie stanął po mojej stronie. Gdy próbowałam mu tłumaczyć:
— Andrzej, ja już nie daję rady… Twoja mama mnie niszczy.
Patrzył na mnie bezradnie:
— Przesadzasz. Ona po prostu jest taka… Nie zmienisz jej.
Czułam się niewidzialna. Jakby moje potrzeby się nie liczyły.
Wszystko zmieniło się pewnego dnia, gdy starsza córka wróciła ze szkoły i powiedziała:
— Mamo, babcia mówiła koleżankom na podwórku, że jesteś leniwa i nie umiesz sprzątać.
Serce mi pękło. To już nie była tylko moja sprawa — to dotknęło moje dzieci.
Wieczorem zebrałam się na odwagę i powiedziałam Andrzejowi:
— Albo coś się zmieni, albo wyprowadzam się z dziećmi do mojej mamy.
Po raz pierwszy zobaczyłam strach w jego oczach.
— Kasiu… Przecież wiesz, że cię kocham… Ale mama… Ona sobie sama nie poradzi…
— A ja? Ja sobie radzę? — zapytałam przez łzy.
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam z dziećmi do mojej mamy na weekend. Chciałam odpocząć od tego wszystkiego i pomyśleć.
Teściowa dzwoniła do Andrzeja co godzinę:
— Widzisz? Zostawiła cię! Takie są te młode…
A ja po raz pierwszy od dawna poczułam spokój.
Po dwóch dniach Andrzej przyjechał do nas. Był blady i zmęczony.
— Kasiu… Przepraszam. Porozmawiam z mamą. Musimy coś zmienić.
Nie wiem jeszcze, jak potoczy się nasza historia. Wiem tylko jedno: zasługuję na szacunek — dla siebie i dla moich dzieci.
Czy naprawdę każda synowa musi przechodzić przez taki koszmar? Czy można nauczyć dorosłych ludzi szacunku? A może czasem trzeba po prostu odejść?