Moja teściowa ukradła mi obiad i pochwaliła się tym na Instagramie – czy naprawdę jestem niewidzialna we własnym domu?
– Mamo, gdzie jest mój lunch? – zapytałam, zaglądając do lodówki już trzeci raz, jakby za którymś razem miał się tam magicznie pojawić. W powietrzu unosił się jeszcze zapach pieczonego łososia z koperkiem i cytryną, który przygotowałam poprzedniego wieczoru. To miał być mój mały luksus po ciężkim tygodniu w pracy, coś tylko dla mnie.
Teściowa, pani Halina, siedziała przy stole z telefonem w ręku, stukając paznokciami o ekran. Nawet nie podniosła wzroku.
– Ach, ten łosoś? – rzuciła niedbale. – Wyglądał tak apetycznie, że nie mogłam się powstrzymać. Zresztą, zobacz sama! – Odwróciła ekran w moją stronę. Na Instagramie widniało zdjęcie mojego obiadu, starannie ułożonego na talerzu, z podpisem: „Kiedy synowa gotuje jak szef kuchni, trzeba korzystać! #domowyobiad #pyszności”.
Poczułam, jak coś ściska mnie w gardle. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Włożyłam w ten posiłek tyle serca – to miał być mój moment wytchnienia po tygodniu pełnym stresu i wiecznych pretensji w pracy. A teraz nawet nie mogłam go spróbować.
– Mamo, to był mój lunch – powiedziałam cicho, próbując nie wybuchnąć płaczem. – Specjalnie go sobie przygotowałam.
Halina wzruszyła ramionami.
– Przecież mogę ci zrobić kanapkę. Nie przesadzaj, to tylko jedzenie.
Wyszłam z kuchni, zanim łzy napłynęły mi do oczu. W łazience oparłam się o zimne kafelki i pozwoliłam sobie na kilka minut słabości. Czy naprawdę jestem aż tak niewidzialna w tym domu? Czy moje potrzeby są mniej ważne tylko dlatego, że jestem „tą od syna”?
Mój mąż, Tomek, wrócił z pracy późnym popołudniem. Siedziałam już wtedy na kanapie z pustym żołądkiem i jeszcze bardziej pustym sercem.
– Co się stało? – zapytał, widząc moją minę.
– Twoja mama zjadła mój lunch i wrzuciła zdjęcie na Instagram – powiedziałam bez ogródek.
Tomek westchnął ciężko.
– Znowu? Przecież rozmawialiśmy o tym już tyle razy…
– Ale ona nie rozumie! – wybuchłam. – To nie chodzi tylko o jedzenie. Chodzi o szacunek. O to, że czuję się tu jak gość, a nie jak gospodyni.
Tomek podrapał się po głowie.
– Porozmawiam z nią – obiecał. Ale wiedziałam już, jak to się skończy. Kilka słów wymienionych w kuchni, Halina wzruszy ramionami i powie: „Oj tam, przesadzasz”.
Wieczorem usłyszałam ich rozmowę przez cienką ścianę.
– Mamo, musisz przestać zabierać rzeczy Sofii bez pytania – mówił Tomek stanowczo.
– Przecież to tylko jedzenie! – oburzyła się Halina. – Poza tym powinna się cieszyć, że doceniam jej gotowanie!
Zacisnęłam pięści. Czy naprawdę tak trudno zrozumieć, że czasem potrzebuję czegoś tylko dla siebie? Że nie jestem tu tylko po to, by dogadzać innym?
Następnego dnia rano Halina zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Zrobiła sobie kawę i zaczęła przeglądać komentarze pod swoim postem na Instagramie.
– Zobacz, ile osób napisało mi, że mam szczęście mieć taką synową! – powiedziała z uśmiechem.
Nie odpowiedziałam. Wzięłam torbę i wyszłam do pracy bez śniadania.
W biurze koleżanka Ania zauważyła moją ponurą minę.
– Coś się stało?
Opowiedziałam jej całą historię. Ania pokiwała głową ze współczuciem.
– Musisz postawić granice – powiedziała stanowczo. – Inaczej ona nigdy cię nie uszanuje.
Ale jak postawić granice komuś, kto mieszka z tobą pod jednym dachem i uważa twoje rzeczy za swoje?
Wieczorem długo rozmawiałam z Tomkiem.
– Kochanie, ja już nie daję rady – powiedziałam cicho. – Czuję się tu jak intruz. Twoja mama traktuje mnie jak służącą albo kucharkę do wynajęcia.
Tomek spojrzał na mnie ze smutkiem.
– Wiem… Ale co mam zrobić? To moja mama…
– A ja jestem twoją żoną! – przerwałam mu drżącym głosem. – Jeśli nic się nie zmieni, nie wiem, czy dam radę tu zostać.
Cisza między nami była cięższa niż kiedykolwiek wcześniej.
Następnego dnia postanowiłam działać. Po pracy kupiłam sobie ulubione sushi i schowałam je w lodówce z wielką kartką: „Proszę NIE ruszać”.
Wieczorem wróciłam do domu i… sushi zniknęło. Na stole leżała pusta tacka i kolejny post Haliny na Instagramie: „Dziś egzotycznie! #sushi #domowesmaki”.
Tego było już za wiele. Weszłam do kuchni i spojrzałam jej prosto w oczy.
– Pani Halino, proszę więcej nie ruszać moich rzeczy bez pytania. To jest brak szacunku.
Spojrzała na mnie zaskoczona.
– Oj tam, Sofia…
– Nie! – przerwałam jej stanowczo. – Mam dość bycia niewidzialną. Proszę to uszanować albo będziemy musieli poważnie porozmawiać o naszej wspólnej przyszłości pod jednym dachem.
Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach cień niepewności.
Nie wiem jeszcze, jak to wszystko się skończy. Ale wiem jedno: zasługuję na szacunek we własnym domu. Czy naprawdę tak trudno to zrozumieć? Czy ktoś z was też czuje się czasem niewidzialny wśród najbliższych?