„Moja synowa trzymała mnie na dystans, a teraz narzeka, że nie jestem zaangażowana” – Historia Marii z Poznania
– Mamo, czy możesz dziś odebrać dziewczynki z przedszkola? – głos Ani w słuchawce był napięty, niemal rozkazujący. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, usłyszałam w tle płacz młodszej – Zosi. – Ruby, przestań się kłócić z siostrą! – krzyknęła Ania, po czym wróciła do rozmowy: – Przepraszam, ale muszę już wychodzić do pracy. Dasz radę?
Zawahałam się. Przez ostatnie lata rzadko miałam okazję spędzać czas z wnuczkami. Ruby ma już sześć lat i wciąż chodzi do przedszkola, a Zosia właśnie zaczyna swoją przygodę z grupą maluchów. Zawsze marzyłam o tym, żeby być częścią ich życia, ale Ania od początku trzymała mnie na dystans. Pamiętam pierwsze spotkania po narodzinach Ruby – wszystko musiało być według jej zasad: nie dotykać bez umycia rąk, nie całować w główkę, nie przychodzić bez zapowiedzi. Czułam się jak obca we własnej rodzinie.
– Oczywiście, odbiorę je – odpowiedziałam cicho, choć serce miałam pełne żalu. Po rozłączeniu długo patrzyłam w okno. Zastanawiałam się, kiedy moje życie tak bardzo się zmieniło. Kiedyś byłam dla mojego syna, Pawła, całym światem. Po ślubie z Anią wszystko się odwróciło. Nagle stałam się „tą teściową”, której lepiej nie zapraszać na rodzinne uroczystości.
Przypomniałam sobie Wigilię sprzed dwóch lat. Siedziałam przy stole, a Ania z Pawłem szeptali coś do siebie i śmiali się pod nosem. Ruby podeszła do mnie z rysunkiem: – Babciu, to dla ciebie! – powiedziała z dumą. Chciałam ją przytulić, ale Ania natychmiast zareagowała: – Ruby, nie przeszkadzaj babci, ona pewnie jest zmęczona.
Zawsze byłam zmęczona – samotnością.
Dziś jednak miałam szansę spędzić czas z wnuczkami. Odbierając je z przedszkola, poczułam ukłucie niepokoju. Ruby wybiegła pierwsza, rzuciła mi się na szyję:
– Babciu! A mama powiedziała, że dziś ty nas odbierzesz! – jej oczy błyszczały radością.
Zosia była bardziej nieśmiała. Trzymała się mojej spódnicy i patrzyła na mnie spod grzywki.
– Chodźcie dziewczynki, pójdziemy na lody? – zaproponowałam.
– Mama mówiła, że nie możemy jeść lodów przed obiadem – odpowiedziała Ruby poważnie.
Westchnęłam ciężko. Nawet drobne przyjemności były pod kontrolą Ani.
W drodze do domu dziewczynki opowiadały mi o przedszkolu. Ruby mówiła o swojej najlepszej przyjaciółce Hani i o tym, jak pani Basia uczy ich piosenek. Zosia milczała, ale mocno ściskała moją dłoń.
W domu Ani panował chłodny porządek. Wszystko miało swoje miejsce: zabawki poukładane według kolorów, książeczki ustawione alfabetycznie. Czułam się jak gość w muzeum.
– Babciu, pobawisz się z nami? – zapytała Ruby.
– Oczywiście! – uśmiechnęłam się szeroko i usiadłam na dywanie.
Zabawa trwała może pół godziny, gdy zadzwonił telefon. To była Ania.
– Mamo, czy dziewczynki już zjadły? Czy Zosia była w toalecie? Czy Ruby nie oglądała bajek?
Jej pytania były jak przesłuchanie.
– Wszystko w porządku – odpowiedziałam spokojnie.
– Proszę pamiętać o zasadach – dodała sucho i rozłączyła się.
Wieczorem Paweł zadzwonił do mnie sam:
– Mamo… Ania mówi, że jesteś trochę zbyt pobłażliwa wobec dziewczynek. Wiesz, ona chce dla nich jak najlepiej…
Poczułam gulę w gardle.
– Paweł… Ja tylko chciałam…
– Wiem mamo, ale proszę cię…
Rozłączył się pierwszy raz od lat bez słowa „kocham cię”.
Przez kolejne tygodnie coraz częściej odbierałam dziewczynki z przedszkola. Za każdym razem czułam się jak opiekunka na próbę – pod czujnym okiem Ani i Pawła. Kiedy raz pozwoliłam Ruby obejrzeć bajkę przed obiadem, Ania zrobiła mi awanturę przez telefon:
– Mamo Pawle! Prosiłam wyraźnie! Dlaczego pani nie słucha?
Było mi wstyd i przykro.
Pewnego dnia Ruby zapytała:
– Babciu, dlaczego mama czasem na ciebie krzyczy?
Zaniemówiłam. Jak wytłumaczyć sześciolatce rodzinne konflikty?
– Czasem dorośli są zmęczeni i nie potrafią rozmawiać spokojnie – odpowiedziałam wymijająco.
Ruby przytuliła mnie mocno.
W końcu przyszło to, czego się obawiałam: Ania zadzwoniła i powiedziała:
– Mamo Pawle, mam wrażenie, że nie angażuje się pani wystarczająco w życie dziewczynek. One potrzebują babci!
Zatkało mnie. Przez lata byłam odsuwana na bok, a teraz mam być nagle „zaangażowaną babcią”? Gdzie byłam wtedy, gdy Ruby stawiała pierwsze kroki? Gdy Zosia mówiła pierwsze słowa? Stałam za drzwiami ich świata.
Wieczorem długo płakałam. Przeglądałam stare zdjęcia Pawła z dzieciństwa i zastanawiałam się, czy kiedyś wrócimy do bliskości sprzed lat.
Dziś wiem jedno: kocham moje wnuczki ponad wszystko i zrobię dla nich wszystko… Ale czy kiedykolwiek będę mogła być sobą w tej rodzinie?
Czy naprawdę można wymagać zaangażowania od kogoś, kogo przez lata trzymało się na dystans? Czy Wy też czuliście się kiedyś niepotrzebni we własnej rodzinie?