Mój brat dostał dom po rodzicach – teraz żąda ode mnie czynszu, jakbym była obca

– Anka, musimy porozmawiać – głos Pawła był twardy, jakby już dawno podjął decyzję. Stał w kuchni, oparty o blat, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Czułam, jak serce bije mi szybciej, bo przecież wiedziałam, o czym chce mówić. Od śmierci mamy i taty minęły dopiero trzy miesiące, a dom w Radomiu wciąż pachniał ich obecnością.

– O czym? – zapytałam, choć przecież wiedziałam.

– O domu. O tym, jak to wszystko teraz będzie wyglądać. – Paweł nie patrzył mi w oczy. – Wiesz, że rodzice przepisali dom na mnie. Ty dostałaś mieszkanie po babci w Lublinie.

– Ale przecież to jest nasz dom… – zaczęłam, głos mi się załamał. – Tu się wychowaliśmy, tu wszystko się zaczęło.

Paweł westchnął ciężko. – Anka, ja nie mogę pozwolić, żebyś tu mieszkała za darmo. Mam swoje wydatki, kredyt na samochód, dzieci rosną… Jeśli chcesz tu zostać, musisz płacić czynsz. Takie są realia.

Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Przecież jeszcze niedawno razem z Pawłem siedzieliśmy przy tym samym stole, dzieliliśmy się ostatnim kawałkiem sernika mamy i śmialiśmy się z jej żartów. Teraz mój brat patrzył na mnie jak na obcą osobę.

– Ile? – zapytałam cicho.

– Tysiąc pięćset miesięcznie. To i tak mniej niż na rynku – odpowiedział bez cienia emocji.

Wyszłam z kuchni, nie mogąc powstrzymać łez. Przez kolejne dni chodziłam jak cień po domu, dotykając ścian, które pamiętały nasze dzieciństwo: ślady po kredkach na tapecie w przedpokoju, odciśnięte dłonie w cemencie na tarasie. Każdy kąt przypominał mi o rodzicach i o tym, jak bardzo byliśmy kiedyś blisko z Pawłem.

Wieczorem zadzwoniła do mnie ciocia Basia.

– Aniu, słyszałam o tej sytuacji… Paweł dzwonił do mnie z pytaniem, czy dobrze robi. Wiesz, on zawsze był praktyczny, ale chyba nie rozumie, jak bardzo cię to boli.

– On nie rozumie niczego – odpowiedziałam przez łzy. – Dla niego liczą się tylko pieniądze.

– Może spróbujcie jeszcze raz porozmawiać? – zaproponowała ciocia.

Ale ja już wiedziałam, że nie chcę rozmawiać. Czułam się zdradzona przez własną rodzinę.

Przez kolejne tygodnie próbowałam znaleźć pracę w Radomiu, żeby móc opłacić czynsz i zostać w domu rodzinnym. Ale każda rozmowa kwalifikacyjna kończyła się fiaskiem – za mało doświadczenia, za duża konkurencja. W końcu zaczęłam rozważać powrót do Lublina, do mieszkania po babci, które przez lata wynajmowałam studentom.

Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę, panią Zofię.

– Aniu, co się dzieje? Wyglądasz na bardzo przygnębioną.

Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem pokiwała głową.

– Wiesz, czasem rodzina potrafi najbardziej zranić. Ale może Paweł też czuje się zagubiony? Może boi się odpowiedzialności?

Nie chciałam go usprawiedliwiać. W moich oczach był teraz kimś obcym.

W końcu nadszedł dzień wyprowadzki. Spakowałam kilka walizek: zdjęcia rodziców, ulubiony kubek mamy, stary sweter taty. Paweł stał w drzwiach i patrzył na mnie bez słowa.

– Naprawdę nie możesz mi tego darować? – zapytałam cicho.

– Anka… Ja też nie mam lekko – odpowiedział po chwili. – Ale muszę myśleć o swojej rodzinie.

– A ja? Ja już nie jestem twoją rodziną?

Nie odpowiedział. Odszedł do kuchni i zamknął za sobą drzwi.

W Lublinie długo nie mogłam się odnaleźć. Każdy kąt mieszkania przypominał mi o babci, ale nie dawał poczucia bezpieczeństwa. Czułam się wykorzeniona i samotna. Próbowałam układać sobie życie na nowo: nowa praca w bibliotece uniwersyteckiej, nowe znajomości, nowe rytuały. Ale rana po stracie domu rodzinnego długo nie chciała się zagoić.

Czasem dzwoniła do mnie ciocia Basia albo pani Zofia z Radomia. Pytały, czy już wybaczyłam Pawłowi. Nie potrafiłam odpowiedzieć. Z jednej strony rozumiałam jego sytuację – miał rodzinę na utrzymaniu, kredyty, codzienne troski. Z drugiej strony czułam się zdradzona i opuszczona przez najbliższą osobę.

Minął rok od tamtej rozmowy w kuchni. Wciąż nie wróciłam do Radomia. Paweł czasem pisze krótkie wiadomości: „Jak się masz?”, „Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin”. Odpowiadam zdawkowo. Nasza relacja już nigdy nie będzie taka sama.

Często zastanawiam się: czy dom to tylko budynek? Czy może to ludzie tworzą dom? I czy można wybaczyć rodzinie taką zdradę?

A Wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można odbudować zaufanie po czymś takim?