Miałam takie plany na weekend… A potem zadzwoniła teściowa. Historia o granicach, rodzinie i własnym szczęściu.
– Aniu, kochanie, mam nadzieję, że nie macie żadnych planów na weekend? – głos teściowej rozbrzmiał w słuchawce z tą swoją charakterystyczną nutą, która zawsze zwiastowała kłopoty. Stałam w kuchni, w jednej ręce trzymając kubek kawy, w drugiej ściereczkę. Przez okno wpadało ciepłe, czerwcowe słońce, a ja już widziałam siebie z książką na balkonie, z Pawłem obok, z dziećmi bawiącymi się w ogrodzie.
– W sumie… – zaczęłam niepewnie, ale przerwała mi natychmiast.
– Bo wiesz, pomyślałam, że przyjadę na kilka dni. Tyle się nie widzieliśmy! Upiekę sernik, posprzątam trochę w waszej spiżarni – tam zawsze taki bałagan… I może wreszcie pokażesz mi, jak robisz ten swój rosół?
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. To nie była prośba. To był rozkaz. Znowu. Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć „nie”, ale głos ugrzązł mi w gardle. Zawsze tak jest. Paweł spojrzał na mnie pytająco znad laptopa.
– Kto dzwonił? – zapytał.
– Twoja mama. Przyjeżdża na weekend – odpowiedziałam cicho.
Westchnął ciężko. Wiedziałam, że on też nie jest zachwycony, ale nigdy nie potrafił się jej postawić. „To tylko kilka dni” – powtarzał zawsze. Ale dla mnie to były dni pełne napięcia, krytyki i poczucia, że mój dom przestaje być moim domem.
W piątek po południu usłyszałam znajome stukanie obcasów na schodach. Teściowa weszła jak burza, z torbami pełnymi jedzenia i prezentami dla dzieci. Uściskała Pawła, dzieciom wręczyła czekoladki, a mnie… spojrzała od stóp do głów.
– Aniu, wyglądasz na zmęczoną. Może powinnaś więcej odpoczywać? – rzuciła niby troskliwie.
Zacisnęłam zęby i uśmiechnęłam się sztucznie.
Wieczorem siedzieliśmy przy stole. Teściowa zaczęła opowiadać o tym, jak to „za jej czasów” wszystko było inaczej: dzieci były grzeczniejsze, dom zawsze lśnił czystością, a mąż nigdy nie musiał prosić o obiad.
– Wiesz, Aniu – zwróciła się do mnie nagle – może powinnaś spróbować mojego sposobu na plamy na obrusie? Bo widzę, że ten twój już trochę przeszedł…
Poczułam łzy pod powiekami. Chciałam wybuchnąć, powiedzieć jej wszystko: że mam dość jej uwag, że to mój dom i moje zasady. Ale spojrzałam na Pawła – spuścił wzrok. Jak zwykle.
W sobotę rano teściowa już od szóstej krzątała się po kuchni. Obudził mnie zapach kawy i… dźwięk przesuwanych mebli.
– Aniu! – zawołała radośnie. – Przestawiłam trochę rzeczy w spiżarni, teraz będzie ci wygodniej!
Wybiegłam z sypialni i zobaczyłam chaos. Wszystko było poprzestawiane: słoiki z dżemem na najwyższej półce (dzieci nie dosięgną), przyprawy pomieszane z mąką.
– Mamo! – Paweł wszedł do kuchni i spojrzał na matkę z wyrzutem.
– Przecież chciałam dobrze! – obruszyła się teściowa.
Nie wytrzymałam.
– Ale to jest mój dom! – krzyknęłam nagle. Głos mi zadrżał. – Proszę cię… Nie możesz ciągle wszystkiego zmieniać!
Zapadła cisza. Dzieci przestały się bawić. Paweł patrzył to na mnie, to na matkę.
Teściowa spojrzała na mnie zaskoczona.
– Myślałam, że ci pomagam… – wyszeptała.
– Pomoc to jedno – odpowiedziałam już ciszej – ale ja też chcę mieć coś do powiedzenia we własnym domu.
Wieczorem usiedliśmy z Pawłem w salonie. Milczał długo.
– Może powinniśmy jej powiedzieć jasno, jakie są nasze granice? – zapytał w końcu niepewnie.
– Może powinniśmy zrobić to razem… – odpowiedziałam cicho.
Następnego dnia przy śniadaniu zebrałam się na odwagę.
– Mamo – zaczęłam spokojnie – bardzo ci dziękuję za wszystko, co robisz dla nas i dzieci. Ale muszę cię prosić o jedno: pozwól nam samym decydować o naszym domu. Chcemy mieć swoje zasady i swój porządek.
Teściowa przez chwilę milczała. Widziałam łzy w jej oczach.
– Chciałam tylko pomóc… Boję się, że przestanę być wam potrzebna…
Poczułam ukłucie żalu. Wstałam i przytuliłam ją.
– Zawsze będziesz dla nas ważna. Ale musimy nauczyć się żyć po swojemu.
Kiedy odjechała w niedzielę po południu, poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Wiedziałam, że ta rozmowa była potrzebna – dla niej i dla nas wszystkich. Ale czy uda nam się utrzymać te granice? Czy można być szczęśliwą żoną i synową jednocześnie?
Czasem zastanawiam się: gdzie kończy się troska bliskich, a zaczyna brak szacunku do naszych wyborów? Czy potraficie postawić granice swoim bliskim bez poczucia winy?