„Mamo, ty masz sześćdziesiąt lat. On też nie młodszy. I jeszcze chodzicie razem po mieście, za ręce?”: Zakochałam się po raz pierwszy w wieku 60 lat

– Mamo, ty masz sześćdziesiąt lat. On też nie młodszy. I jeszcze chodzicie razem po mieście, za ręce? – głos mojej córki, Agnieszki, rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon alarmowy. Stała przy blacie, z filiżanką kawy w dłoni, patrząc na mnie z mieszaniną niedowierzania i lekkiego zażenowania.

Oparłam się o parapet, czując jak serce bije mi szybciej niż powinno. Przez chwilę chciałam się tłumaczyć, ale po co? Przecież nie zrobiłam nic złego. Czy naprawdę tak trudno uwierzyć, że kobieta w moim wieku może jeszcze poczuć motyle w brzuchu?

Nigdy nie uważałam się za romantyczkę. Przez większość życia twardo stąpałam po ziemi — rachunki, praca, zakupy, obiady, szkoła, lekarze. Mąż? Był. Żyliśmy razem dwadzieścia siedem lat. Łączyły nas obowiązki, kredyt i ciche wieczory. O miłości raczej się nie myślało. Nie było na nią czasu ani przestrzeni. Tak miało być.

Po rozwodzie byłam przekonana, że wszystko już za mną. Dzieci dorosły, wnuki zaczęły pojawiać się na świecie. Zajęłam się działką, czytaniem książek i spotkaniami z koleżankami na kawie. Życie płynęło spokojnie, choć czasem czułam ukłucie samotności, które zagłuszałam rutyną.

Aż pewnego dnia w bibliotece spotkałam Andrzeja. Przyszedł oddać książkę o ogrodnictwie i zapytał mnie o polecenie czegoś lekkiego na wieczór. Uśmiechnął się do mnie tak ciepło, że aż poczułam rumieniec na policzkach. Rozmawialiśmy przez chwilę o literaturze, potem o pogodzie i o tym, jak trudno znaleźć dobrą kawę w naszym miasteczku.

Nie wiem kiedy zaczęliśmy spotykać się regularnie. Najpierw na spacerach po parku, potem na kawie w małej cukierni przy rynku. Andrzej był wdowcem od kilku lat. Miał dorosłego syna w Warszawie i psa, który zawsze czekał na niego pod domem. Był inny niż mój były mąż — uważny, czuły, potrafił słuchać i śmiać się z drobiazgów.

Pierwszy raz od lat poczułam się ważna. Kiedy trzymał mnie za rękę podczas spaceru, świat wydawał się mniej szary. Zaczęłam dbać o siebie — kupiłam nową sukienkę, zapisałam się na jogę dla seniorów. Znów chciało mi się żyć.

Ale nie wszystkim to się podobało.

– Mamo, co ludzie powiedzą? – dopytywała Agnieszka podczas kolejnej rozmowy. – Przecież ty już swoje przeżyłaś! To nie wypada…

– A co ma wypadać? – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku wszystko we mnie krzyczało. – Czy to, że mam sześćdziesiąt lat oznacza, że mam być sama do końca życia?

– Ale babcia… – zaczęła córka.

– Babcia miała swoje życie. Ja mam swoje – przerwałam jej stanowczo.

Syn milczał przez długi czas. Dopiero kiedy zobaczył mnie z Andrzejem na rynku, podszedł i powiedział cicho:

– Mamo… jeśli jesteś szczęśliwa…

W oczach miał łzy. Przytuliłam go mocno.

Najtrudniej było z wnukami. Siedmioletnia Zosia zapytała mnie pewnego dnia:

– Babciu, czy pan Andrzej to twój chłopak?

Zaśmiałam się przez łzy i odpowiedziałam:

– Tak, kochanie. Chyba tak.

Zosia uśmiechnęła się szeroko:

– To dobrze! Bo dziadek był zawsze smutny.

Dzieci rozumieją więcej niż dorośli.

Ale plotki w miasteczku rozchodziły się szybko. Sąsiadka z naprzeciwka zaczęła unikać mnie na klatce schodowej. W sklepie spożywczym słyszałam szepty za plecami:

– W tym wieku to już powinna wnuki niańczyć, a nie chłopaka sobie szukać…

Czasem bolało. Czasem płakałam w poduszkę nocami, zastanawiając się czy nie powinnam wrócić do dawnej roli — niewidzialnej kobiety po sześćdziesiątce.

Ale Andrzej był przy mnie zawsze wtedy, gdy najbardziej tego potrzebowałam.

– Marysiu – mówił cicho – życie jest krótkie. Nie pozwól im decydować za siebie.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem na ławce pod blokiem. Trzymał mnie za rękę i patrzył w gwiazdy.

– Wiesz – zaczął – myślę czasem o tym, ile lat zmarnowałem na czekanie na coś lepszego…

Przytuliłam go mocno.

– Ja też – wyszeptałam.

Dziś wiem jedno: nigdy nie jest za późno na miłość. Nawet jeśli trzeba walczyć o nią z własnymi dziećmi, sąsiadkami i własnym strachem przed śmiesznością.

Czasem patrzę w lustro i widzę kobietę starszą niż kiedyś — ale szczęśliwszą niż kiedykolwiek.

Czy naprawdę wiek powinien być granicą dla uczuć? Czy mamy prawo rezygnować z siebie tylko dlatego, że komuś to przeszkadza? Może warto czasem postawić wszystko na jedną kartę — nawet jeśli ma się już sześćdziesiąt lat.