„Dlaczego mama pomogła tylko Magdzie?” – Moja walka z poczuciem niesprawiedliwości w rodzinie
– To nie jest sprawiedliwe, mamo! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stałam w kuchni, opierając się o blat, a mama patrzyła na mnie zaskoczona, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi.
– Aniu, przecież wiesz, że Magda miała trudniej… – zaczęła spokojnie, ale nie pozwoliłam jej dokończyć.
– Ale ja też mam swoje problemy! – przerwałam jej. – I nigdy nie prosiłam o nic więcej niż trochę wsparcia. Nawet nie chodzi o pieniądze, tylko o to, że czuję się… niewidzialna.
Od dziecka byłam tą „rozsądną”. Magda – młodsza ode mnie o trzy lata – zawsze była bardziej wrażliwa, emocjonalna, a przez to wymagała więcej uwagi. Ja nauczyłam się radzić sobie sama. Kiedy tata odszedł, miałam dwanaście lat i to ja pomagałam mamie ogarnąć dom, gotować obiady, pilnować rachunków. Magda wtedy zamykała się w pokoju i płakała godzinami. Mama tuliła ją i powtarzała: „Ona jest delikatna, musimy ją chronić”.
Przez lata tłumaczyłam sobie, że tak już musi być. Ale kiedy dowiedziałam się, że mama dała Magdzie 80 tysięcy złotych na wkład własny do mieszkania w Warszawie, a mnie nawet nie zapytała, czy czegoś potrzebuję – coś we mnie pękło.
Wróciłam wtedy z pracy do mojego wynajmowanego mieszkania na Pradze. Zmęczona po dwunastogodzinnym dyżurze w szpitalu (jestem pielęgniarką), marzyłam tylko o świętym spokoju. Telefon zadzwonił – to była Magda.
– Anka! Wyobraź sobie! Mama dała mi kasę na mieszkanie! – jej głos drżał z ekscytacji.
– Super… – odpowiedziałam cicho.
– No wiesz, ona mówiła, że ty sobie poradzisz sama… Ale może też powinnaś ją zapytać? – dodała niepewnie.
Nie odpowiedziałam. Wtedy po raz pierwszy poczułam ukłucie zazdrości i żalu. Przecież zawsze byłam tą silną. Ale czy to znaczy, że nie zasługuję na wsparcie?
Przez kolejne tygodnie unikałam rozmów z mamą. Czułam się zdradzona. W pracy byłam coraz bardziej rozkojarzona. Koleżanka z oddziału zauważyła:
– Anka, co się dzieje? Jesteś nie do poznania.
– Rodzina… – mruknęłam tylko.
W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do mamy. Siedziałyśmy przy stole w kuchni, tej samej kuchni, gdzie jako dzieci lepiłyśmy z Magdą pierogi na święta.
– Mamo, dlaczego nigdy nie zapytałaś mnie, czy potrzebuję pomocy? – zapytałam cicho.
Mama spuściła wzrok.
– Myślałam, że jesteś szczęśliwa. Zawsze dawałaś sobie radę…
– Ale to nie znaczy, że nie potrzebuję wsparcia! – głos mi się załamał.
Wtedy mama zaczęła płakać. Powiedziała mi o swoich lękach – że po odejściu taty bała się stracić kontrolę nad rodziną, że chciała choć jednej osobie dać „łatwiejszy start”.
– Ale czyim kosztem? – zapytałam gorzko.
Magda dowiedziała się o naszej rozmowie i zadzwoniła do mnie wieczorem.
– Anka… Przepraszam. Gdybym wiedziała… Może powinnam odmówić tej kasy?
– Nie chodzi o pieniądze – westchnęłam. – Chodzi o to, że zawsze byłam na drugim planie.
Zaczęłyśmy rozmawiać szczerze po raz pierwszy od lat. Magda przyznała, że czuła się winna i bała się mojej reakcji. Mama próbowała nas pogodzić, ale rany były głębokie.
Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. Relacje są napięte. Spotykamy się rzadziej. Czasem mam ochotę wszystko rzucić i wyjechać gdzieś daleko. Ale wiem też, że ucieczka niczego nie zmieni.
Często wracam myślami do dzieciństwa. Do tych chwil, gdy czułam się potrzebna i kochana. Teraz pytam siebie: czy można wybaczyć niesprawiedliwość? Czy rodzina naprawdę jest najważniejsza, jeśli rani najmocniej?
Może ktoś z Was miał podobnie? Jak poradzić sobie z żalem wobec najbliższych? Czy warto walczyć o sprawiedliwość w rodzinie… czy lepiej nauczyć się odpuszczać?