Czuję się jak gość we własnym domu córki – czy można odzyskać rodzinne ciepło?
— Mamo, możesz nie przestawiać moich kubków? — głos Magdy zabrzmiał ostro, choć próbowała ukryć irytację. Stałam w kuchni z kubkiem w dłoni, zaskoczona jej tonem. Przez chwilę miałam wrażenie, że znowu mam dwadzieścia lat i ktoś mnie upomina, że coś robię źle. Ale przecież to ja jestem matką. To ja przez lata uczyłam ją, jak układać naczynia, jak dbać o dom. Teraz jednak to ja czułam się jak intruz.
Przeprowadziłam się do Magdy trzy miesiące temu. Po śmierci męża nie mogłam znieść pustki w naszym mieszkaniu na Pradze. Córka zaproponowała, żebym zamieszkała z nią i jej rodziną w ich nowym, przestronnym mieszkaniu na Ursynowie. „Będzie nam raźniej, mamo” — mówiła wtedy. „Dzieci cię uwielbiają, a ja będę miała pomoc przy codziennych sprawach”. Wierzyłam jej. Chciałam wierzyć.
Pierwsze tygodnie były pełne nadziei. Pomagałam wnukom w lekcjach, gotowałam obiady, sprzątałam. Magda wracała zmęczona z pracy, a ja cieszyłam się, że mogę ją odciążyć. Ale z czasem zaczęły pojawiać się drobne uwagi: „Mamo, nie musisz codziennie gotować rosołu”, „Mamo, dzieci mają swoje zasady — nie dawaj im słodyczy przed obiadem”, „Mamo, to jest mój dom”.
Z każdym takim zdaniem czułam się coraz mniejsza. Zaczęłam unikać kuchni, przestałam pytać wnuki o szkołę, zamykałam się w swoim pokoju. Wieczorami słyszałam śmiechy zza ściany — Magda z mężem i dziećmi oglądali film albo grali w planszówki. Ja siedziałam sama, patrząc w okno na ciemniejące bloki.
Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę.
— Magda, możemy porozmawiać? — zapytałam cicho.
Spojrzała na mnie z lekkim zniecierpliwieniem. — O co chodzi?
— Czuję się tu trochę… nie na miejscu — przyznałam. — Staram się pomagać, ale mam wrażenie, że wszystko robię źle.
Westchnęła ciężko. — Mamo, po prostu… To jest mój dom. Mam swoje zasady i przyzwyczajenia. Czasem mam wrażenie, że próbujesz wszystko robić po swojemu.
— Nie chcę ci przeszkadzać — szepnęłam.
— Nie przeszkadzasz — odpowiedziała szybko, ale jej ton był chłodny. — Po prostu musimy się nauczyć żyć razem.
Ale jak? Jak nauczyć się żyć razem, kiedy każda moja próba zbliżenia kończy się konfliktem? Kiedy nawet wnuki zaczynają mówić: „Babciu, mama powiedziała, że nie możesz…”?
Pamiętam dzień, kiedy Magda przyszła ze szkoły z pierwszą piątką z matematyki. Usiadłyśmy wtedy razem przy stole i śmiałyśmy się do łez z jej nauczycielki. Byłyśmy drużyną. Teraz czuję się jak rekwizyt w jej życiu — potrzebny tylko wtedy, gdy trzeba odebrać dzieci ze szkoły albo ugotować obiad.
Zaczęłam rozmawiać o tym z sąsiadką z klatki obok, panią Haliną. Ona też mieszka z córką i wnukami.
— U nas było podobnie — przyznała pewnego dnia przy kawie. — Na początku czułam się jak opiekunka do dzieci i sprzątaczka. Ale potem powiedziałam Asi wprost: albo traktujecie mnie jak członka rodziny, albo wracam do siebie.
Zazdrościłam jej odwagi. Ja nie miałam dokąd wracać.
Któregoś dnia usłyszałam przez przypadek rozmowę Magdy z jej mężem:
— Mama jest wszędzie… Czuję się jakbyśmy nie mieli już własnego życia.
Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Rano spakowałam kilka rzeczy i wyszłam na spacer bez słowa.
Siedziałam na ławce w parku i płakałam jak dziecko. Przechodziły obok mnie młode matki z dziećmi, starsi panowie z psami. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Poczułam się zupełnie niewidzialna.
Po kilku godzinach wróciłam do mieszkania. Magda czekała w przedpokoju.
— Gdzie byłaś? Martwiliśmy się! — krzyknęła.
— Potrzebowałam chwili dla siebie — odpowiedziałam spokojnie.
— Mamo… Przepraszam. Nie chciałam cię zranić. Po prostu… Ja też się boję tej sytuacji. Boję się, że już nigdy nie będziemy miały normalnej relacji.
Popłakałyśmy się obie. Po raz pierwszy od miesięcy rozmawiałyśmy szczerze o tym, co nas boli.
Od tamtej pory próbujemy budować wszystko od nowa. Ustaliłyśmy jasne zasady: ja mam prawo do swojego kąta i swoich przyzwyczajeń, ale szanuję ich domowe rytuały. Magda stara się częściej zapraszać mnie do wspólnych zajęć zamiast zamykać drzwi przed moim światem.
Nie jest łatwo. Czasem nadal czuję się jak gość we własnym domu córki. Ale przynajmniej wiem już, że nie jestem sama ze swoimi uczuciami.
Czy można naprawdę poczuć się u siebie w domu własnego dziecka? Czy da się odbudować bliskość po tylu latach życia osobno? Może Wy macie swoje sposoby na takie rodzinne konflikty?